Beatrycze Nowicka Opowiadania

Skafander i melonik (recenzja, E)

Lamy, lisy, obcy i latające okręty

Darmowa antologia cyfrowa polskich autorów, ŚKF

Beatrycze Nowicka: 6/10

„Skafander i melonik”, czyli darmowa antologia sekcji literackiej Śląskiego Klubu Fantastyki to całkiem zacna inicjatywa – można znaleźć tu kilka interesujących opowiadań.

W „Skafandrze i meloniku” znalazło się dziewięć tekstów, w ten czy inny sposób nawiązujących do jednego lub obydwu tytułowych motywów. Co ciekawe, antologię zdominowały kobiety – Michał Cholewa jest jedynym autorem, którego opowiadanie tu opublikowano. Można by się spodziewać, że najwięcej utworów zostanie utrzymane w estetyce steampunka, okazało się jednak (co poczytuję za plus), że większość autorek chciała uniknąć najprostszego skojarzenia. Inna sprawa, że w tej jak najbardziej słusznej pogoni za oryginalnością, okazało się, że aż trzy osoby zainspirowały się tradycyjnym strojem Indianek z Boliwii – dobrze, że przynajmniej ten pomysł stanowił jedynie punkt wyjścia dla historii o odmiennym charakterze.

Antologię otwiera nominowany do Zajdla „Detektyw Fiks i sprawa mechanicznego skafandra” Anny Hrycyszyn. Przyznam, że zdziwiła mnie ta nominacja, gdyż tekst uznałam za jeden ze słabszych w zbiorku. Nie jest to jednak opowiadanie stricte złe – ot, przygodowa historyjka z wątkiem kryminalnym i nieskomplikowanymi postaciami. Nieraz przydałoby się tu podszlifowanie stylu („przyglądał się wszystkiemu z najdalszej odległości”), a narracja pozostawiała nieco do życzenia („lubiłam czuć się częścią tego mechanizmu rozjaśniającego mroki tajemnic, wyciągającego na światło dzienne złe uczynki, przynoszącego ład, a nade wszystko chroniącego zwykłych obywateli przed krzywdą ze strony mniejszych i większych degeneratów” – może miało to odzwierciedlić fakt, że bohaterka jest naiwną dziewczyną, ale i tak zabrzmiało topornie). Po historii o detektywach spodziewałabym się tego, że bohaterowie rozwiążą zagadkę dzięki własnej dedukcji, a nie szczęśliwym przypadkom. Niektóre sceny zostały wprowadzone na siłę, by podsunąć śledczym wskazówki, bez przemyślenia choćby tego, że jeśli ktoś nie chciałby ptasich odchodów na swojej ulubionej rzeźbie, nie pozwalałby ptactwu latać swobodnie po oranżerii, w której rzeczona rzeźba stoi. Autorka pozostawia sporo niewyjaśnionych kwestii – nawet jeśli rozmyśla nad kolejnymi opowiadaniami z tego świata, uważam, że kilka wątków związanych z tytułowym skafandrem powinno zostać domkniętych dokładniej. Podsumowując, lektura „Detektywa Fiksa…” włączyła we mnie tryb „za moich czasów…” i wspomnienia na temat nominacji dla utworów Sapkowskiego czy Brzezińskiej.

Ciekawsze wydało mi się opowiadanie Aleksandry Sokólskiej pt. „La estrella” – jedno z wyżej wzmiankowanych trzech, gdzie wykorzystano południowoamerykańskie inspiracje. Fabuła nie jest tu rozbudowana i mocno nawiązuje do „Zapaśnika” Darrena Aronofsky’ego, ale tekst wzbudza emocje.

Mieszane uczucia wzbudziło „Zwierciadło w dziurce od klucza” Marty Magdaleny Lasik. Znalazły się tutaj ciekawe pomysły – na obcych, ich biologię i technologię (choć przyznam, że wymyślone przez autorkę zaimki i końcówki nieco spowalniały lekturę). Nie przekonały mnie jednak niektóre założenia – przede wszystkim to, że przybysz z obcego wszechświata spotkał się z tak życzliwym przyjęciem (nie ma też ani słowa o rządach, próbujących zgłębić przywiezioną przezeń technologię w celu wykorzystania jej jako broni), albo pomysł na to, by urządzenie o tak rozległych możliwościach dało się zbudować, wykorzystując części skafandra głównego bohatera. A skoro już o nim mowa, autorka postawiła przed obcym dylemat wagonika podniesiony do potęgi n-tej, po czym „pozwoliła mu” uporać się z nim nadspodziewanie łatwo.

„Ślady w popiele” Karoliny Fedyk zawierają interesujący pomysł wyjściowy, niestety tracą z powodu braku solidnego nakreślenia tła. Fabuła sprawia wrażenie zawieszonej w próżni – wzmianek na temat przeszłości wynalazcy i głównej bohaterki oraz ich kraju jest zbyt mało, a późniejsze rozwiązania nie zostały solidnie podbudowane (chodzi mi przede wszystkim o kwestię wykorzystania skafandra).

Zabawny i intrygujący pomysł oraz przyjemny styl to zalety tekstu Anny Łagan pt. „Ekonomia to dolina niesamowitości”. Rzecz opowiada o pewnej SI, zajmującej się hodowlą lam na Marsie i pragnącej ocalić swój niewielki biznes przed wchłonięciem przez korporacje. Czytało się bardzo sympatycznie, a z każdą stroną narastała we mnie ciekawość, co właściwie wymyśliły sztuczne inteligencje i jak zamierzają to przeprowadzić. Tyle że autorka chyba sama tego nie wiedziała, bo w kluczowym momencie po prostu dokonała przeskoku w przyszłość, pomijając to, co najciekawsze. Na plus należy policzyć lekko przewrotne zakończenie, niemniej nie wynagradza ono wielkiej dziury ziejącej w środku tego tekstu.

„Jeden spalony rzut” Krystyny Chodorowskiej również doczekało się zajdlowej nominacji. Intrygujące, choć przyznam, że brakuje mi wiedzy w kwestii gaszenia pożarów. Jeśli to, co przedstawia autorka (postępowanie mające ograniczyć rozprzestrzenianie się żywiołu, czy opisy zachowania ognia) ma jakieś zakorzenienie w rzeczywistości – wtedy ogromny plus za zgłębienie tematu. Ale czy tak jest? Koncepcję sposobu postrzegania mieszkańców wykreowanego przez autorkę świata początkowo uznałam za nazbyt przerysowaną, lecz po głębszym przemyśleniu sprawy doszłam do wniosku, że nie jest ona aż tak odległa od rzeczywistości, jak się na pierwszy rzut oka wydaje, albo jak chcielibyśmy sądzić.

Najbardziej ze wszystkich spodobało mi się opowiadanie „Matki płaczą solą” Alicji Tempłowicz. Koncepcja służb zwalczających zagrażające ludzkości magiczne istoty pojawiała się w wielu tekstach, ale już pomysł związany z językiem Ajmarów jest bardzo ciekawy. Oryginalnie i widowiskowo prezentuje się też miejsce akcji (zachęcam do poszukania sobie na sieci zdjęć Salar de Uyuni). Ale to jedynie podstawa. Najważniejsi są bohaterowie i postawiony przed nimi dylemat. Kwestia ceny i wyboru. Dzięki temu opowiadanie porusza.

„Flaun” Marty Potockiej, opowiadające o losie pewnej wyprawy badawczej, zostało napisane sprawnie, ale utworów (literackich i nie tylko, by wspomnieć choćby pewien odcinek „Z archiwum X”) opartych na identycznym pomyśle było już na pęczki.

Antologię zamyka „Pościg” Michała Cholewy – tekst dobrze napisany, zawierający ciekawie nakreślony świat i sensownych bohaterów. Podobnie, jak w opowiadaniu tego autora z „Ostatniego dnia pary 2” czytelnik poznaje dwie strony konfliktu, z których każda ma swoje racje, a kompromisowe rozwiązanie jest niemożliwe. W przypadku „Pościgu” chodzi o interes lokalny – osadników biedniejących na skutek wprowadzenia na ich ziemie przemysłu, oraz państwa, korzystającego z dobrodziejstw technologii. Czyli, pisząc krótko, chodzi o postęp i jego cenę.

Jedno warto podkreślić i docenić – zdecydowana większość autorów podeszła do tematu ambitnie i żadna z tych osób nie skompromitowała się, czy to kulawym stylem, czy naiwnym podejściem. Choćby z tego powodu warto po antologię sięgnąć.