Beatrycze Nowicka Opowiadania

Ten pierwszy raz (recenzja, E)

Pierwszy kontakt w pięciu odsłonach

Antologia polskich autorów, wyd. Genius Creations

Beatrycze Nowicka: 5/10

„Ten pierwszy raz”, czyli nowa antologia wydawnictwa Genius Creations, tym razem poświęcona spotkaniom z obcymi, może nie zachwyca, ale i nie odrzuca.

Na naszym rynku nie ukazuje się wiele antologii, a już zwłaszcza niechętnie wydawane są opowiadania młodych polskich autorów. Dlatego warto docenić inicjatywy takie jak „Ten pierwszy raz”, czyli kolejny po „Dobro złem czyń” pokonkursowy zbiorek Genius Creations. Tym razem tematem był pierwszy kontakt, oczekiwano też tekstów dłuższych niż poprzednio. Z informacji na stronie wydawnictwa wynika, że nadesłano dziewięćdziesiąt utworów – spośród nich najwyżej oceniona piątka znalazła się w antologii. Co ciekawe, tym razem podium zdominowały panie (cztery pierwsze miejsca); dwie z nich wydały już książki w GC.

Od razu trzeba zaznaczyć, że „Ten pierwszy raz” rewolucji nie robi i nie należy spodziewać się po zbiorku nowatorskich rozwiązań. Niewiele tu też pierwiastka „science” – za przykład niech posłuży to, że w dwóch tekstach obcy zostali przedstawieni jako istoty niematerialne. Akcja czterech mikropowieści toczy się w kosmosie, w dwóch głównymi bohaterkami są lingwistki. Pojawiające się motywy i zwroty akcji raczej nie zaskoczą nikogo, kto poczytał choć trochę SF. Niemniej, antologię można potraktować jako ekwiwalent czasopisma dostarczający próbki twórczości młodych autorów oraz kilka godzin lektury.

Zwycięski utwór, czyli „Uniwersalistyka” Małgorzaty Wieczorek, zwraca uwagę wzmiankami na temat języka – mogłabym się założyć, że autorka ma odpowiednie wykształcenie w tym temacie. Niezły był także pomysł z dziećmi, choć z podobnym spotkałam się już w opowiadaniu „Z ust” Sheili Finch. Niestety gorzej wypadło rozplanowanie fabuły. Akcja rozkręca się powoli, pojawia się zagadka, stopniowo budowane jest napięcie, a autorka wprowadza rozmaite elementy, co do których czytelnik zaczyna się spodziewać, że odegrają one istotną rolę (jak choćby klaustrofobia głównej bohaterki, to, że w ramach terapii pozwoliła założyć sobie medyczny wszczep mogący wpływać na emocje, czy uwagi na temat jej nieudanego związku). Niestety, zamiast emocjonującego finału, w pewnym momencie wszystko zostaje dość gwałtownie ucięte. Żadna strzelba nie wypala, a zakończenie nie pasuje do lekko niepokojącego nastroju reszty tekstu. Przez to „Uniwersalistyka” sprawia wrażenie rozbudowanego prologu, a nie samodzielnego tekstu.

„Gwiazdy gasną nad MOA-192 b” Anny Wołosiak-Tomaszewskiej są sztampowe do bólu – mamy standardowo rozrysowaną i przedstawioną załogę statku, który na skutek awarii napędu trafił daleko w kosmos, tajemniczy sygnał i wyprawę w celu jego zbadania. W trakcie owej wyprawy wydarza się wypadek, ale na szczęście wszystkim udaje się bezpiecznie wrócić na pokład. Mam pisać dalej?

Za najsłabsze w zbiorze uważam „Wow!” Anny Hrycyszyn, głównie ze względu na, cóż, bezsensowny pomysł na fabułę [1], któremu nie pomagają cokolwiek drewniane postaci. Wzmianki o „nieznanych nikomu pierwiastkach” znalezionych na innej planecie, też nie nastroiły mnie pozytywnie, podobnie inne drobiazgi, jak ten, by bohater zabrał ze sobą w kosmiczną podróż kredki i farbki, a nie np. tablet. Choć może coś przeoczyłam, a autorka umyślnie stworzyła świat kojarzący się z kreskówkami o Jetsonach.

Dla odmiany do gustu najbardziej przypadł mi utwór następny, czyli „Sekunda do północy” Agnieszki Sudomir. I jemu można wiele wytknąć – przerysowanych bohaterów, czy nieco naiwne zakończenie. Niemniej, na poziomie emocjonalnym ten tekst do mnie przemówił. Spodobało mi się też to, że autorka poruszyła temat katastrofy wywołanej antropogenicznymi zmianami klimatu i dosyć przekonująco nakreśliła reakcję społeczeństwa na kryzys. Wreszcie, „Sekunda…” wyróżnia się na tle innych utworów antologii pomysłem na miejsce akcji i fabułę.

Antologię zamyka „Daleki zwiad” Macieja Różalskiego, utrzymany w estetyce space-operowej. Rzecz dotyczy akcji kosmicznego wojska. Doceniam pomysły na żołnierzy obu walczących stron, natomiast opisy kolejnych bitew i potyczek w pewnym momencie mnie znudziły. Gdy wreszcie pojawiają się obcy, towarzyszy temu dość mocne uczucie déjà vu.

Żałuję, że w zbiorku nie znalazło się nic naprawdę zaskakującego, ale też muszę przyznać, że lektura wzbudziła pewną nostalgię.

[1] Tutaj wyjaśniam, gdyby ktoś był ciekaw. Otóż – ludzkość odebrała sygnał z innej planety, która w dodatku wcześniej była rozważana jako potencjalne miejsce kolonizacji. W celu zbadania tego sygnału wysłana zostaje pierwsza tak daleka kosmiczna wyprawa. Oczywiście koszty są ogromne, co więcej, kandydaci na członków załogi poświęcili niemal całe życie na przygotowania, a z powodu efektów relatywistycznych wrócą do domu po upływie ponad wieku. Statek wylatuje (zabierając aż sześciu ludzi), dociera na miejsce bez problemu, ale tam okazuje się, że planeta jest opuszczona. Czytelnik dowiaduje się też, że gromadka badaczy wedle przygotowanego wcześniej planu ma całe… pół roku, żeby zbadać obcą planetę. Znajdują tam miejsce, skąd emitowany jest sygnał oraz pozostałości cywilizacji. Sygnał, że tak to ujmę, dobiega zza drzwi. Bohaterowie zamiast badać teren, który był niegdyś zamieszkany, po to, by dowiedzieć się czegoś o mieszkańcach, przez kilka miesięcy usiłują otworzyć wrota do podziemnego kompleksu. Ponieważ się im to nie udaje… z żalem i poczuciem klęski decydują się wracać do domu. Koniec. A, zapomniałabym, w międzyczasie główny bohater z powodzeniem umizguje się do pani kapitan. Pewnie będą żyli długo, czy szczęśliwie, to nie wiem, z uwagi na napastliwy charakter kobiety.