Beatrycze Nowicka Opowiadania

Ostatni dzień pary I i II, Nanofantazje (minirecenzje, E)

Darmowe antologie cyfrowe polskich autorów, Fundacja Historia Vita (Ostatnie dni pary) i Fantazmaty (Nanofantazje)

Beatrycze Nowicka: kolejno 5/10 ; 4/10 ; 4,5/10

Krótkie podróże

„Ostatni dzień pary” to antologia o tyle specyficzna, że mieszcząca opowiadania z założenia krótkie. Limit 10 000 znaków dla prac nadsyłanych na konkurs to mało, zwłaszcza, gdy jedną z proponowanych konwencji jest steampunk, niejako z zasady wymagający barwnego świata przedstawionego. Zaletą rozwiązania jest to, że zbiorek nie nudzi, a jeśli któryś tekst nie przypadnie do gustu, szybko można przejść do kolejnego.

Zebrane utwory są dosyć różnorodne jeśli chodzi o pomysły, co także należy policzyć na plus. Tyle że opowiadanie-niemal short to gatunek trudny. Nie pozostawia wiele miejsca na kreację świata, czy postaci, nakreślanie tła wydarzeń. Do tego styl powinien być nienaganny, gdyż wszelkie niefortunne wyrażenia mają niewielką szansę zostać przeoczone. Z perspektywy czytelnika wydaje się, że istnieją dwa główne sposoby pisania krótkich tekstów – albo skupienie się na tworzeniu klimatu, przedstawienie sceny o silnym emocjonalnym wydźwięku, albo stworzenie historii zwieńczonej nagłym zwrotem fabularnym, czy zaskakującą puentą. Sposób pierwszy prowadzi do powstania utworów, których odbiór jest wyjątkowo subiektywny. Gdy np. porównałam swoje wrażenia z esensyjną recenzją zbiorku, okazało się, że opowiadanie, które znalazło się na mojej liście najsłabszych, zostało tam wymienione jako jedno z najlepszych. Żeby zaś napisać coś sposobem drugim, trzeba mieć naprawdę dobry pomysł. Tu doceniam zakończenie „Królewskich dzieci” Anny Kańtoch, choć już sposób pisania nie przypadł mi do gustu (najbardziej zaś fragment: „ubranie (…) pęka w szwach pod naporem rozwijającego się ciała”).

Przyznam, że żadne z dwudziestu opowiadań nie zrobiło na mnie piorunującego wrażenia, ale też żadnego nie uznałam za bardzo złe. Kilka okazało się po prostu nijakie. W „Kukle” nie spodobał mi się język, a konkretniej nadmierna stylizacja, choć już pomysł wyjściowy był bardzo dobry. Niektóre teksty były nazbyt przewidywalne. Wreszcie – rozumiem, że w antologii wydanej z okazji Krakonu, nie zabrakło krakowskich motywów. Tyle że mamy tutaj nadreprezentację wariacji na temat smoka wawelskiego. Przecież to miasto ma też inne legendy – ot, choćby o śladzie królowej Jadwigi odbitym w kamieniu, zakonnicach zamienionych w skały, czy Zygmuncie III Wazie, co złote cegły wytapiał na Kurzej Stopce.

Kończąc już wybrzydzanie, napiszę, które opowiadania spodobały mi się najbardziej – „Ostatni dzień pary”, za atmosferę, „Doktor Dietl ratuje świat” za próbę oddania charakteru miejsca pomimo ograniczeń objętościowych oraz „Człowieszyna” – krótkie, zwięzłe, a potrafiło poruszyć. Ogólnie, lektura okazała się całkiem przyjemna. Warto także docenić ładną szatę graficzną e-booka i to, że można sobie go ściągnąć za darmo.

Dłużej, ale czy lepiej?

Antologia „Ostatni dzień pary” okazała się całkiem sympatyczną inicjatywą, nie dziwi zatem, że przygotowano część drugą, również mieszczącą opowiadania steampunkowe i postapo. Zamysł był jak najbardziej szlachetny, trzeba docenić wysiłek twórców i redaktorów, którzy przecież robili to czysto hobbystycznie. Niemniej powstaje pytanie – czy traktować „Ostatni dzień pary II” jako miłe przedsięwzięcie fandomowe, stworzone przez fanów dla fanów, czy oceniać jako „pełnoprawną” literaturę.

Bo jeśli to drugie, to niestety antologia nie wypadła najlepiej. Niepotrzebnie postawiono na ilość. Trzydzieści siedem opowiadań, zawartych w 730 stronicowym pdfie – brzmi dumnie, jednak przy bliższym poznaniu prezentuje się gorzej. Przy takiej ilości utworów nawet potencjalnie barwne steampunkowe realia potrafią się przejeść, do tego niektóre opowiadania współdzielą zbliżone motywy, tematykę i estetykę.

Ze smutkiem stwierdzam, że zabrakło tu perełek. Jest trochę tekstów średnich, być może samodzielnie bardziej by się „broniły”, lepiej wybrzmiały, ale czytane jeden po drugim zlewają się w jedno. Zdarzają się wreszcie opowiadania słabe i niedopracowane. Sporo utworów oparto na wtórnych pomysłach. Problemem okazała się także – dość niespodziewanie – długość tekstów. Poprzednia antologia mieściła opowiadania krótkie i większość autorów starała się tworzyć teksty albo klimatyczne, albo zwarte, zbudowane wokół jakiegoś pomysłu. Nawet jeśli to nie do końca wypaliło, przynajmniej lektura nie nużyła. „Dwójka” natomiast wygląda, jakby pożądana ilość znaków okazała się na tyle duża, żeby twórcy zrezygnowali z jednego wyrazistego akcentu, ale jednocześnie zbyt mała, by udało im się rozwinąć fabułę. Wiele opowiadań sprawia wrażenie urwanych (np. zawierające ciekawe pomysły „Lisie ognie” i „Godzina wilka”). Inne to migawki – sceny z życia bezdomnych dzieciaków („Kawka”, „Miasto kominów”), czy misja polegająca na dostarczeniu przesyłki z miasta do miasta („Podniebny kuryer”). Czasem koncept był niezły, ale styl kuleje.

Z tytułów, które okazały się przyjemne w lekturze, wymieniłabym „Jazdę”, „Sekretny gaz” (to opowiadanie aż się prosi o to, by stać się przyczynkiem jakiegoś dłuższego utworu), „Żywego”, „Do ostatniego gościa”, „Wilka”, „…i jeszcze będzie Polska”. Za najlepsze uważam „Dziedzictwo Covenów” Michała Cholewy. Akcja opowiadania dzieje się w uniwersum Wolsunga. W opisach czasem czuć RPGową manierę – na sesji szczegółowe przedstawienie towarzyszy z przedziału służy budowaniu klimatu, niestety tutaj tego rodzaju wstawki sprawiają, że – początek zwłaszcza – okazuje się rozwlekły. Natomiast później, gdy bohater dociera do rodzinnej posiadłości, robi się naprawdę ciekawie. Są tu emocje, dylematy moralne i interesujące pytania. Jako jedyny ten tekst stara się sięgnąć głębiej, wykorzystać steampunkowe rekwizyty do poważniejszych rozważań. Po drugiej stronie spektrum mieszczą się opowiadania z pomysłami tak lichymi, jak epicka inaczej walka w obronie małej dziewczynki stoczona z – uwaga – stadem morderczych kur zombie uwiązanych na smyczach („Niebo malowane fioletem”).

Podsumowując – jakoś szczególnie nie polecam, z drugiej strony można sobie ściągnąć za darmo i zobaczyć, czy może któreś opowiadania nie przypadną do gustu.

Fantastyczne okruszki

W porównaniu z dosyć obszernymi „Fantazmatami”, „Nanofantazje” to lektura na jeden czytelniczy łyk. Idea przyświecająca powstaniu tego zbiorku była dobra – zebrać i zaprezentować czytelnikom opowiadania krótkie. Niejeden autor ma takowe w swojej szufladzie, a nie jest łatwo je opublikować, gdyż redaktorzy magazynów literackich zazwyczaj wolą bardziej rozbudowane historie.

Okazuje się, że stworzyć taki tekst to sztuka niełatwa. Dobra miniatura może zapaść w pamięć tylko ze względu na pomysł, czy puentę. Dłuższa forma pozwala natomiast autorowi barwniej nakreślić świat przedstawiony, a czytelnikowi poznać i przywiązać się do bohaterów. W utworach długości pośredniej moc pojedynczego pomysłu lub efektownego zakończenia ulega rozmyciu, a z kolei miejsca jest niedużo i niełatwo zaangażować odbiorcę emocjonalnie.

Spośród dziesięciu zaprezentowanych tekstów, dziewięć zostało napisane przyzwoitym stylem, autorzy mieli także różnorodne pomysły. Niemniej, treść tych opowiadań ulatywała z mej pamięci niemal natychmiast po ich przeczytaniu. Najbardziej spodobało mi się „Muerte Blanca” Magdaleny Świerczek-Gryboś – ze względu na oryginalny pomysł na tytułowe miasto i jego mieszkańców. Niestety, zakończenie mnie rozczarowało, niwecząc nadzieję, że ta historia ku czemuś ciekawemu zmierza. W „Oddziale dla opętanych” Krzysztofa Rewiuka spodobał mi się pomysł na klinikę dla nieśmiertelnych, a w „Chwycie” Łukasza Krukowskiego – klimat i idea pętli. Reszta tekstów utonęła w odmętach niepamięci.

Gdyby „Nanofantazje” były wydaniem papierowym, wystawiłabym ocenę niższą, ale mam w zwyczaju łagodniej oceniać darmowe antologie. Zatem – można ściągnąć i choćby zajrzeć – może akurat któryś tekst uwagę przyciągnie.