Beatrycze Nowicka Opowiadania

Fenix Antologia: Zajdel 2018 (recenzja, E)

Antologia cyfrowa polskich autorów (była dostępna za darmo do ściągnięcia), Fenix

Beatrycze Nowicka: 6/10

Posiadaczką czytnika e-booków zostałam stosunkowo niedawno, co pozwoliło mi przekonać się, że w odmętach sieci można znaleźć dużo darmowych czasopism i antologii. Jedną z nich jest właśnie „Fenix Antologia: Zajdel 2018”. Tytuł jest nieco mylący, gdyż pierwszym skojarzeniem są darmowe zbiorki opowiadań już do tej nagrody nominowanych, podczas gdy e-book zawiera teksty opublikowane w ubiegłorocznych numerach „Fenixa”, które dopiero mogą zostać wzięte pod uwagę podczas głosowania. Inicjatywę uważam za dobry pomysł – pozwala ona autorom dotrzeć do większej liczby czytelników, jest to też forma reklamy czasopisma. Zdziwił mnie jedynie fragment wstępu, w którym po uwadze na temat możliwych kontrowersji wokół zbiorku pojawia się zdanie: „na szczęście (…) prócz fandomu są jeszcze w tym kraju czytelnicy fantastyki”. Jeśli założyć węższą [1] definicję, zgodnie z którą fandom to fani aktywni w klubach i na konwentach, już od dawna nie obracam się w tym środowisku, więc nie znam natury konfliktu, z jakiego zrodziło się to twierdzenie [2]. Nie brzmi ono w każdym razie zbyt fortunnie i nie wystawia dobrej opinii jego autorowi. Jednak to nie redaktorzy są tu ważni, a teksty, więc pora przejść do ich omawiania.

Zbiór zawiera trzynaście opowiadań jedenastu osób, z czego kilkoro to doświadczeni autorzy, a kolejnych kilku ma już za sobą debiut książkowy. Znalazło się tutaj miejsce na science fiction, fantasy, realizm magiczny, czy New Weird, więc nie można narzekać na brak różnorodności.

Tomik otwierają dwa opowiadania Pawła Ciećwierza. O ile stosunkowo krótkie „Mój aniele” uważam za tekst niezły, lecz nie wyróżniający się, tak następująca po nim „Straszna” jest moim ulubionym utworem w zbiorku. Nigdy nie byłam w Indonezji, więc nie mogę ocenić prawdziwości opisu realiów, a jedynie stwierdzić, że brzmi on wiarygodnie i odpowiednio egzotycznie. Czytając, można poczuć klimat odległych wysp, a sensacyjno-magiczna intryga została zgrabnie spleciona.

Przyjemną lekturę stanowi „Czarne i czarniejsze” Agnieszki Hałas, pozwalające raz jeszcze spotkać Krzyczącego w Ciemności. Z jednej strony, czytelnik dostaje swego rodzaju powtórkę z rozrywki, czyli historię realizacji przez utalentowanego żmija kolejnego zlecenia [3], która niczym nie zaskoczy fana przygód ze świata Zmroczy, z drugiej zaś jest to przyzwoita rozrywka z nutką nostalgii. We „Wszystko już było” Rafała Cichowskiego można znaleźć podobne zalety i wady, co w jego powieści pt. „Pył Ziemi”. Do tych pierwszych zalicza się dobry styl i barwne pomysły, do drugich brak dyscypliny, pozwalającej okiełznać rozbuchaną wyobraźnię. Wskutek tego w pewnym momencie tekst się „rozjeżdża”, choć na pewno znajdą się czytelnicy, którzy uznają takie rozwiązanie za nietypowe i satysfakcjonujące.

„Autochton” Marty Sobieckiej mógłby być nieco dłuższy i zawierać bardziej rozbudowaną fabułę, bo choć opis świata wzbudza zainteresowanie czytelnika, akcja sprawia wrażenie dość pośpiesznie uciętej. W kilku miejscach przydałoby się także podszlifować styl. Jeszcze większy niedosyt i wrażenie niewykorzystanego potencjału pozostawia „Skimmo i kamień, który przemówił” Romualda Pawlaka. Nie twierdzę, że tak było naprawdę, ale opowiadanie sprawia wrażenie, jakby autor po latach wygrzebał pierwszy rozdział zarzuconej powieści i dopisał do niego krótkie zakończenie. Dobrze i intrygująco napisane zostało „Trzecie piętro” Tomasza Fijałkowskiego, choć końcowy zwrot fabularny znam już z szeregu innych tekstów.

Myślę, że nie będzie w tym przesady, jeśli napiszę, że Radek Rak jest jednym z najładniej piszących autorów młodszego pokolenia. „Czarne światy” stanowią swego rodzaju rozwinięcie miniatury opublikowanej kilka lat temu na Szortalu. Przyznam, że krótszy tekst zrobił na mnie większe wrażenie, jako bardziej skondensowany (a może po prostu jako pierwszy). Choć trzeba też napisać, że w dłuższej formie znalazło się miejsce na kilka świetnych scen i trafnych obserwacji. Temat trudny, realizacja przejmująca. Warto. Dla odmiany „Oswoić noc” jest pięknie napisaną baśnią, w której pojawiają się również postaci ze słowiańskiej mitologii. Choć przyznam, że wymowa tej historii budzi we mnie mieszane uczucia [4].

„Reportaż z pierwszej misji statku rozpoznawczego F300” Dominiki Węcławek zwraca uwagę niezłym pomysłem na formę. Tyle że jest to raczej prolog dłuższej historii niż samodzielny tekst. Wedle informacji na sieci można znaleźć ciąg dalszy, więc „Reportaż…” służy bardziej jako „fragment promocyjny”. „Ostatnie zlecenie” Adama Pietrasiewicza byłoby o wiele lepsze, gdyby je skrócić, ponieważ miejscami sprawia wrażenie przegadanego. Nie do końca przekonuje mnie kreacja głównego bohatera. Zwraca w niej uwagę pewien dysonans, wywołany przez elementy, które zapewne miały dodać owej postaci barwności, a nie wpasowują się dobrze w całość.

„Wnetwstąpienie” Jana Maszczyszyna (jedyny tekst, który miał swoją premierę wcześniej) faktycznie jest owocem wybujałej wyobraźni, jednak owoc ten upadł daleko poza granice mojego poczucia tego, co estetyczne. Dziwaczne stworzenia, mnóstwo wszelakich wydzielin i budzących obrzydzenie opisów. Nie podejmuję się oceny, podejrzewam, że znajdą się czytelnicy, których utwór zaintryguje i tacy, których odrzuci.

O ostatnim opowiadaniu pt. „Wyspa okrutnych snów” nie będę pisać dużo po tym, jak niezadowolona z recenzji jej książki autorka kwieciście narzekała w komentarzach na niezrozumienie ze strony współczesnych. Pozwolę sobie tylko na cytat i niech każdy oceni, czy ten styl i sposób wplatania nawiązań literackich mu odpowiada: „a może to nie było Przekleństwo, tylko śniony przez dziesięciolecia sen wariata. Taki, który omotał więcej niż jeden umysł, rozplótł się i rozpełzł. Opowieść idioty, durna, wrzaskliwa i nic nie znacząca. A może to było czyjeś życzenie, czyjaś pustka, pustynia wypalonych pragnień, odbity w lustrze Torrenbergu mrok. Nie wiedziałem, ale niewiedza i wiedza, położone na przeciwnych szalach wagi, ważyłyby w tej chwili tyle samo.”

Warto podkreślić, że poniżej pewnego poziomu zaprezentowane teksty nie schodzą. Jeśli o mnie chodzi, lektura antologii nie zachęciła mnie może do kupowania czasopisma, ale uważam, że po sam zbiorek można sięgnąć.

[1] Piszę „węższą”, ponieważ spotkałam się także ze stwierdzeniem, że fandomem są wszyscy, którzy fantastykę czytują i lubią. Nie podejmuję się „fachowej” oceny trafności tychże definicji.

[2] Choć pewne podejrzenia mam, zajrzawszy na stronę czasopisma, gdzie w jednym z artykułów wspomniano: „serię rozpoczęła aferka (…) o wytyczne i rady dla nadsyłających teksty.” To, że owa, jak ją określa autor, „aferka” wybuchła mnie osobiście nie dziwi, gdyż niedługo po reaktywacji „Fenixa” zajrzałam na stronę z wyżej wspomnianymi wytycznymi, gdzie przeczytałam: „Wyślij tekst i NIE PYTAJ o jego losy. Przyjmij, że powędrował wprost do spamu” (w dniu, w którym pisałam tę recenzję, czyli 22.03.2019, można było to znaleźć na stronie, teraz jednak link prowadzi jedynie na główną). Takie podejście do osób zainteresowanych wysłaniem swojego opowiadania uważam za niesmaczne. Choć wygląda na to, że autor owego stwierdzenia nie ma sobie nic do zarzucenia, skoro odniósł się do kontrowersji w taki oto sposób: „Okrzyknięto je [tzn. wytyczne] objawem chamstwa i prymitywizmu, a ich autora (czyli mnie) odsądzono od czci i wiary. Niezdolni do spłodzenia dwóch zdań na krzyż impotenci zadeklarowali, że oni nic nigdy Fenixowi nie przyślą”.

[3] Brune Kaere dorabia sobie jako mag do wynajęcia. W „Między Otchłanią a morzem” na opisie wypełniania zlecenia zostały oparte dwa teksty z dziewięciu, a w trzecim kolejne płatne zadanie stanowiło jedynie punkt wyjścia (podstawiony zleceniodawca miał za zadanie wciągnąć żmija w pułapkę). Tymczasem dwa najnowsze teksty o Krzyczącym, na jakie miałam okazję trafić, wpisują się w ten schemat.

[4] Wyjaśniam w przypisie, bo nie chciałam zdradzać zakończenia w samym tekście recenzji. W znanych mi ludowych opowieściach, w których mężczyzna zmusza kobietę-magiczną istotę (np. selkie) do pozostania z nim, rzecz kończy się jednak powrotem bohaterki do „swojego świata”. Czasem czytelnik rozumie desperację zakochanego mężczyzny i żal mu, ale jakaś głębsza prawda w tym jest. Tymczasem u Raka myśliwy – faktycznie zniechęcony długotrwałym oczekiwaniem na względy driady, która w dodatku hasa po lesie nago, nieświadoma tego, że wzbudza w człowieku trudne do opanowania pożądanie – pęta ją zaklęciem. Po kilku miesiącach regularnego gwałcenia leśnej panny bohater odczuwa wyrzuty sumienia i wyznaje jej prawdę, tłumacząc się, że sięgnął po magię z wielkiej miłości do kobiety, na co driada z radością mu wszystko wybacza, ponieważ jest z nim w ciąży, po czym uprawiają namiętny seks. Specjalnie o tym wspominam, ponieważ istnieje szansa, że autor to przeczyta – a nie sądzę, by pisząc, był w pełni świadomy wymowy. Sądzę, że z perspektywy kobiety czyta się tę historię jednak nieco inaczej. Miesiące zniewolenia i wykorzystywania seksualnego to jednak nie jest coś, nad czym można od tak przejść do porządku dziennego, „bo przecież on bardzo kocha”.

PS. Lata minęły, a ta okładka wciąż boli.