Beatrycze Nowicka Opowiadania

Monstressa t. 1-5 (minirecenzje komiksów, E)

Dziedzictwo Cesarzowej Szamanki

Sana Takeda, Marjorie Liu, wyd. Non Stop Comics

Beatrycze Nowicka

Tom 1: Przebudzenie

Zachęcona zamieszczoną na Esensji recenzją Agnieszki Szady, postanowiłam sięgnąć po „Monstressę: Przebudzenie” i nie rozczarowałam się, choć też nie uważam dzieła Liu i Takedy za wcielony ideał. Od razu zaznaczam, że po tę formę twórczości nie sięgałam od dzieciństwa, więc jestem komiksowym laikiem. Warstwa graficzna zasługuje na pochwały – zwracają uwagę strony otwierające rozdziały i większe spośród kadrów, zachwycające przede wszystkim starannym rysunkiem, szczegółami oraz secesyjnymi inspiracjami. Do komiksów podchodziłam sceptycznie także z powodu własnego przekonania, że ilustracje wewnątrz są zwykle znacząco gorsze od okładkowej. Tu tak nie jest. Podoba mi się dynamiczne kadrowanie w scenach akcji i pojawiające się od czasu do czasu „przekrzywianie horyzontu” (które również dodaje dynamiki). Kilka nieudanych kadrów by się znalazło, odniosłam też wrażenie, że Takeda ma problem z rysowaniem stóp, ale to są drobiazgi. Większe zarzuty mam do scenariusza i samej koncepcji świata. Nieco irytuje, że wszystkie, ale to wszystkie ważne postaci to kobiety. Niektóre zachowania i wybory bohaterów dziwią – przede wszystkim, czemu „lisia” dziewuszka trzyma się Maiki – zwłaszcza po tym, co spotkało jej towarzysza niedoli. Spodobał mi się natomiast pomysł na umieszczenie zdrajców w przedstawianych frakcjach, co stwarza ciekawe perspektywy rozwoju akcji. „Monstressa” jest tomem otwierającym, więc służy przede wszystkim jako miejsce nakreślenia tła i zawiązania akcji – przyzwyczajona do książek, po lekturze miałam pewien niedosyt ważnych wydarzeń – ale może to taka specyfika medium.

Tom 2: Krew

Za wadę uznaję, że część druga jest o jakąś jedną czwartą krótsza, bo poza tym komiks okazał się godną kontynuacją. Strona graficzna nadal stoi na bardzo wysokim poziomie, a fabuła rozwija się całkiem interesująco. Co więcej, przynajmniej część kwestii dotyczących Maiki została wyjaśniona. W recenzji Agnieszki Szady znalazłam informację o wyjaśnieniu autorek, że zaludnienie kart komiksu tyloma postaciami płci żeńskiej było wywołane chęcią pokazywania silnych kobiet. Tyle że teraz odnieść można wrażenie, jakby przekaz był taki, że kobiety mogą cokolwiek osiągnąć tylko w świecie, gdzie mężczyźni są słabi i bierni. Chyba nie o to chodziło… Do tego bardzo nieliczne związki, o jakich wspomniano na kartach komiksu, są wyłącznie homoseksualne (widzę tu podwójny standard, jeśli chodzi o tak wychwalaną w środowisku, z którym zdaje się sympatyzują autorki, pochwałę różnorodności). Kończąc już dygresję, dodam, że efekt wydał mi się sztuczny.

Jeśli pominąć kwestie płci, obraz świata jest ciekawy i przemyślany. Starzy bogowie, rasy i stronnictwa polityczne, zagadki z przeszłości, artefakty, pomysł na lilium oraz sposób pozyskiwania tego surowca. Wstawki nakreślające tło historyczno-społeczne uważam za bardzo dobry pomysł. Szkoda, że główna bohaterka nie budzi empatii – Liu wprawdzie pozwala dziewczynie snuć przemyślenia na temat swojej rodziny i przeszłości, jednak poza tym kreuje ją na twardzielkę z niewielką ilością uczuć. Już powoli zaczynałam się do niej przekonywać, ale scena z żebrakami (skądinąd znalazł się w niej najbardziej przejmujący kadr tego tomu – przynajmniej dla mnie) wyleczyła mnie z początków cieplejszych uczuć do bohaterki. Choć w sumie nie wiadomo, czy reakcja Maiki wynikała tylko z zatwardziałości serca, czy raczej z przerażenia.

Starożytny bóg pozostaje postacią niejednoznaczną, a jego wątek został poprowadzony ciekawie. Na koniec może wspomnę jeszcze o warstwie nazwijmy to dialogowej – zapamiętałam jeden udany cytat („moi młodzi, zapamiętajcie to sobie: nic nie jest święte, nawet boskość” [1]), ale trafił się też bolesny kicz, w dodatku nie pasujący do reszty („to, czym stanie się ten świat będzie zależeć wyłącznie od siły twego serca”). Podsumowując – warto, szkoda, że trzeba będzie pewnie jeszcze sporo poczekać, nim ukaże się całość (zwłaszcza, że tom trzeci nawet jeszcze nie wyszedł w oryginale).

[1] Tu może należałoby wyjaśnić kontekst, opowieść z historii miasta, do którego trafia bohaterka. Miało ono znajdować się pod opieką morskiej bogini, gdy jednak napadli na nie wrogowie, boska opiekunka zareagowała, oględnie mówiąc, dosyć późno.

Tom 3: Przystań

Nie potrafię jednoznacznie orzec, czy obiektywnie coś jest na rzeczy, czy po prostu szybko przyzwyczajamy się do tego, co dobre, jednak trzeci tom „Monstressy” przypadł mi do gustu mniej niż poprzednie. Odniosłam wrażenie, że autorki zbytnio pospieszyły się z jego przygotowaniem.

Dotyczy to przede wszystkim warstwy graficznej, która miejscami wydaje się niedopracowana. Duże, dekoracyjne kadry były swego rodzaju znakiem rozpoznawczym serii. Wciąż można je znaleźć, lecz na wielu szczegółowemu rysunkowi nie towarzyszy równie efektowne wypełnienie kolorem (choćby kadr przedstawiający z daleka miasto Pontus). Na kilku z nich zamiast wzorów dominuje czarne tło, wiele innych jest ciemnych i mało wyraźnych. Już wcześniej sceny walk bywały chaotyczne (jeśli o mnie chodzi, wciąż nie wiem, jak dokładnie pod koniec tomu pierwszego Maika pokonała trójoką). Teraz na wielu kadrach kłębi się burza macek gdzieniegdzie podświetlana przez magiczne rozbłyski. Niewiele z nich wiadomo i w pewnym momencie zaczynają nudzić. W kilku miejscach rysunki wyglądają, jakby Takeda pozwoliła sobie na kopiowanie fragmentów twarzy postaci i wykorzystywanie ich kilkukrotnie, gdzie indziej ta sama trzecioplanowa bohaterka na kolejnych kadrach zupełnie nie przypomina siebie. Osobiście wolałabym, aby „Przystań” trafiła w moje ręce później, a została staranniej wykończona.

Jeżeli chodzi o scenariusz, akcja nie posuwa się wiele do przodu. Maika przybywa do tytułowego portu, gdzie zostaje wplątana w lokalne interesy. Główna oś akcji komiksu to, można rzec, quest poboczny. Wnosi on nieco do ogólnej wiedzy odbiorcy na temat świata, jednak w porównaniu z „Krwią” znacznie mniej kart zostało odsłoniętych. Nadal zastanawia mnie tak znaczny niedobór mężczyzn w tym świecie (nawet na rysunkach przedstawiających przechodni na ulicach, czy strażników przy drzwiach przeważają kobiety). Jeśli istnieje jakaś przyczyna tego stanu, warto by było ją przedstawić (zwłaszcza, że wiele wyjaśnień dotyczących historii i natury wykreowanego na potrzeby komiksu uniwersum zostało już udzielonych). Autorka scenariusza miała nawet dość kuriozalny pomysł, by (zgodnie z argumentacją, że tu nie wystarczą słowa, tylko trzeba krwi) przymierze pomiędzy Dworami Zmierzchu i Świtu miało zostać przypieczętowane… lesbijskim małżeństwem. Chyba, że mieszkańcy tego świata rozmnażają się jakoś inaczej niż ludzie, o czym Liu zapomniała poinformować czytelnika (z drugiej strony, w przypadku Maiki zostało wspomniane o jej ojcu).

„Przystań” przyniosła więc nieco rozczarowań, ale o to nietrudno, skoro oczekiwania były niemałe. Niemniej autorkom udało się podtrzymać zainteresowanie losami postaci.

Tom 4: Wybranka

„Przystań” wydała mi się grą na zwłokę – akcja posunęła się do przodu niewiele, niewiele też zostało ujawnione, jeśli chodzi o przeszłość bohaterów. Tom czwarty oferuje pod tym względem więcej – Maika spotyka swojego ojca (i dobrze, bo po jego pojawieniu się pod koniec części drugiej, spodziewałam się wprowadzenia tej postaci na arenę wydarzeń).

Gorzej, że przez to nagłe (i dość późne) wejście na scenę, cały jego wątek nie posiada podbudowy – oto nagle okazuje się, że w tym świecie istnieje kolejna znacząca siła, o której w dodatku pozostali potężni gracze w większości nie wiedzą. Trudno mi sobie wyobrazić, jak można ukryć całą armię.

Występujące w serii liczne retrospekcje i wizje sprawiają, że fabuła jest mocno poszatkowana i trzeba ją sobie samodzielnie składać w całość. Dobrze, że „Wybranka” dostarcza kilku kolejnych elementów układanki. Rekonstruowanie poszczególnych historii przynosi całkiem sporo czytelniczej frajdy. Nie wiem jedynie, po co była wizyta Kippy w grobowcu, gdyż na razie sprawia wrażenie zapychacza. Szczęśliwie reszta wątków wnosi coś konkretnego do całości. Zdziwił mnie jedynie nagły przypływ altruizmu u Maiki, która nie wiedzieć czemu w pewnym momencie pomaga swojemu wrogowi. Kogo, jak kogo, ale jej nie podejrzewałabym o takie uczucia. No chyba, że po prostu chciała zrobić ojcu na złość.

Wizualnie tom czwarty podobał mi się bardziej niż poprzedni, choć Takedzie zdarzają się drobne niekonsekwencje, np. ozdobna spinka z kadru na kadr ląduje to po lewej, to po prawej stronie twarzy postaci (samą zmianę stron można by jeszcze wytłumaczyć przerzuceniem obrazu w poziomie, jednak zmienia się także jej położenie względem asymetrycznie zaplecionego warkocza). Niby drobiazg, a jednak rzucił mi się w oczy.

Najważniejsze, że „Wybranka” ponownie rozbudziła we mnie ciekawość, co stanie się dalej. Swoją drogą, ciekawe, na ile (z grubsza oczywiście) zeszytów planowana jest całość. Wspomniane zostało, że istnieje pięć fragmentów maski cesarzowej-szamanki. Na razie Maika ma dwa i usłyszała o trzecim.

Tom 5: Dziecko wojny

„Dziecko wojny” nie zawodzi pod względem scenariuszowym. Wprawdzie Półwilk nie zdobywa kolejnego fragmentu maski, jednak dzieje się naprawdę sporo. Dziewczyna angażuje się w obronę arkanijskiego miasta o swojskiej nazwie Ravenna i trzeba powiedzieć, że wątek oblężenia został poprowadzony odpowiednio dynamicznie. Prócz tego znalazło się miejsce na kolejne retrospekcje, wyjaśniające, co zdarzyło się w Constantine oraz przygarść informacji o relacjach Zinna z Cesarzową Szamanką (wciąż jednak czytelnik nie dowiaduje się, dlaczego zakończyły się one tak, a nie inaczej).

Sporo miejsca poświęcono relacjom między postaciami – można obserwować, jak zmieniają się pod wpływem wydarzeń, podjętych przez siebie decyzji i innych bohaterów, dzięki czemu nabierają więcej głębi. Jako że lubię Corvina, cieszy mnie, że w tej części dostał on więcej „czasu antenowego”. Na marginesie dodam, że w jednej z rozmów wyjaśniło się, że Wódz Naczelna i Tuya mogłyby mieć potomstwo. W związku z tym zastanawiam się teraz, czy w takim razie wszystkie postaci wyglądające jak kobiety są obojnakami, czy tylko część. Ciekawe, czy jest to element przemyślany u podstaw (np. zostało wspomniane, że przodkowie mieszkańców tego świata dysponowali zaawansowaną technologią, więc takie cechy mogłyby być wynikiem inżynierii genetycznej, choć może po prostu w tym świecie tak to wygląda), czy po prostu dodany bez podbudowy.

Jako że głównym tematem tej części jest wojna, Sana Takeda nie ma zbyt wiele okazji, by rysować eleganckie wnętrza i zdobne szaty, które tak dekoracyjnie jej wychodzą. Warto jednak docenić jej niewyczerpaną jak dotąd inwencję w projektowaniu kolejnych postaci.

Tom 6: Przysięga

W „Przysiędze” dzieje się dużo i mało zarazem. Mało, bo akcja wciąż rozgrywa się głównie w Ravennie, dodatkowo dwa rozdziały z sześciu to rodzaj dodatku, pokazującego epizody z dzieciństwa Maiki i Kippy. Dużo – bo jednak dochodzi do spotkań kilku kluczowych postaci, wiele kart zostaje odkrytych, a panna Półwilk, oględnie rzecz ujmując, aby nie zdradzić zbyt wiele, układa sobie pewne sprawy.

Pod względem scenariuszowym powiedziałabym, że jest dosyć ciekawie. Niektóre rzeczy zaskakują, innych można się było spodziewać. Maika raz wykazuje się przenikliwością, o którą bym jej nie podejrzewała, innym razem zaś – naiwnością. Gdzieś pomiędzy rozdziałami, kocia nauczycielka wspomina o Dworze Fal, podobno potężnym. Obawiam się w kolejnych tomach zagrania w stylu deus ex machina i wciągnięcia na arenę wydarzeń kolejnej siły, kiedy sytuacja stanie się beznadziejna. Na razie to jednak tylko domniemania. Na marginesie dodam, że jakoś lubię „Tatusia” – on jeden wydaje się mieć jasno sprecyzowane, ambitne plany. Zgaduję jednak, że będzie mu przeznaczona rola głównego antagonisty. Jeśli tak się nie stanie, uznam to za zaletę.

Jeśli chodzi o stronę graficzną, najwyżej oceniam pierwsze dwa tomy. Zapewne dołożono wtedy więcej starań, by zwrócić uwagę na komiks i zachęcić czytelników. Teraz odczuwam pewne „zmęczenie materiału”, albo może sława zyskana dzięki Monstressie sprawiła, że Takeda otrzymuje wiele innych zleceń i poświęca historii Maiki mniej czasu. Dość rzec, że duże, dekoracyjne kadry, częste w pierwszych dwóch tomach, teraz trafiają się raczej rzadko, prawie wyłącznie jako okładki zeszytów składowych. Do tego historia opowiedziana w „Przysiędze” jest w pewien sposób kameralna, rozpisana na interakcje pomiędzy postaciami. Oznacza to dominację „bliskich ujęć”, często nawet bez detali w tle. Gdy postaci rozmawiają, nierzadko widać kopiowane z kadru na kadr rysunki postaci z bardzo nieznacznymi zmianami.

O ile zwykle akcja poszczególnych zeszytów urywała się w emocjonującym momencie, tak do tej pory wszystkie tomy kończyły się swego rodzaju domknięciem. Tutaj tak nie jest – nie lubię słowa „cliffhanger” ale inaczej zakończenia „Przysięgi” określić się nie da. Chciałoby się móc od razu sięgnąć po kolejną część.

PS. Cytat na dziś: „Nie możemy pozwolić naszym sercom nas złamać”.