Beatrycze Nowicka Opowiadania

Don Wollheim proponuje 1985 i 1986 (recenzja, E)

Czterdzieści odblasków – część pierwsza

Antologie, wyd. Alfa

Beatrycze Nowicka: 1985 6,5/10 ; 1986 8/10

Nie będzie przesadą stwierdzenie, że Donald A. Wollheim jest dla amerykańskiej fantastyki jedną z kluczowych postaci. Choć próbował swoich sił jako autor, zasłynął przede wszystkim jako redaktor i wydawca. Lista pisarzy, których wypromował lub w których wypromowaniu miał swój udział, jest zaiste imponująca. Wollheim był także odpowiedzialny za wydanie „Władcy Pierścieni” w miękkiej oprawie, które spopularyzowało twórczość Tolkiena za oceanem. Zainspirował też następne pokolenie autorów – często gdy czytam wspominki pisarzy (jak choćby George’a R.R. Martina), wymieniają oni książki z redagowanej przez Wollheima serii „Ace Doubles” jako jedne z pierwszych poznanych przez siebie utworów fantastycznych. Był też Wollheim postacią kontrowersyjną, krytykowano go między innymi za bardzo duże ingerencje w wydawane teksty.

Od 1965 ukazywały się redagowane przez niego antologie najlepszych opowiadań z danego roku. Polskiego przekładu doczekały się tomy z lat 85-89 współredagowane z Arthurem W. Sahą. Trudno odmawiać Wollheimowi doświadczenia – prezentowane przez niego utwory tworzą bardzo ciekawe zestawienie, które nie tylko wiele mówi o fantastyce z tamtych lat, ale które można i dziś czytać z zainteresowaniem. Sporo z nich okazało się też finalistami i laureatami branżowych nagród: Hugo, Nebuli czy Locusa (by wspomnieć te najważniejsze). Ponieważ o antologii z 1989 roku już pisałam (choć mniej szczegółowo), niniejszy artykuł dotyczy czterech tomików z lat 1985-88 (mieszczących po dziesięć opowiadań w każdym). Z uwagi na dość znaczną objętość zdecydowałam się podzielić go na dwie części.

Na początek przygarść refleksji bardziej ogólnej natury. Tym, co zwraca uwagę podczas lektury antologii, jest zaangażowanie autorów. W przeważającej większości mamy do czynienia z fantastyką problemową, chyba najczęściej powraca motyw grożącej ludzkości zagłady nuklearnej. Inną ważną cechą jest znaczny udział opowiadań opartych na koncepcie.

Choć podtytuł głosi „najlepsze opowiadania science fiction”, w antologiach znajdzie się też kilka utworów fantasy bądź takich, gdzie pojawia się pierwiastek nadnaturalny. Rozpiętość tematyczna jest znaczna, sprawność warsztatowa autorów w zdecydowanej większości przypadków nie budzi zastrzeżeń. Jak to zwykle bywa w seriach antologii redagowanych przez tę samą osobę, pewne nazwiska powtarzają się niemal co roku (Robert Silverberg, Lucius Shepard, Connie Willis, Tanith Lee, Ian Watson), co jednak znacząco nie umniejsza różnorodności prezentowanych utworów.

Myślę, że w każdym zbiorku można znaleźć po kilka opowiadań, dla których zdecydowanie warto po niego sięgnąć.

1985: Od obcych pasożytujących na ludziach po Śpiącą Królewnę

Moim prywatnym numerem jeden antologii są nagrodzone Hugo i Nebulą „Więzy krwi” (ang. „Bloodchild”) Octavii E. Butler. To przykład opowiadania SF opartego na pomyśle, mocnym i zapadającym w pamięć. Co ważne, utwór Butler nie tylko stymuluje intelektualnie, ale też wzbudza emocje. Ludzie jako żywiciele dla larw obcych – to w pewien sposób odwraca perspektywę. Zapewne niejednemu skojarzy się słynny Obcy z serii filmów, jednak Butler idzie o krok dalej. Jej kosmici to istoty inteligentne, dysponujące zaawansowaną technologią i rozsądnie uznające, że bardziej opłaca im się hodować sobie ludzi w celu wielokrotnego użytku. Dodajmy – ludzi nieznających życia innego niż w Rezerwacie. Głównym tematem opowiadania są relacje pomiędzy postaciami należącymi do obydwu gatunków, opis dziwacznej odmiany syndromu sztokholmskiego. Wszystko tu jest przemyślane i starannie skomponowane, tak by doprowadzić do zderzenia obrazów – tego, jak postrzegają obcych ludzcy bohaterowie, a tego, jakie skojarzenia budzą insektoidalni Tlikowie w czytelniku. Efekt końcowy jest więcej niż dobry – „Więzy krwi” to opowiadanie, które pamięta się po latach.

Na uwagę zasługuje też „NACIŚNIJ ENTER ◼” Johna Varleya (również laureat Hugo i Nebuli, gdyż nagrody te przyznawane są osobno opowiadaniom krótkim, dłuższym oraz nowelom). Przyznam, że gdy czytałam antologię pierwszy raz kilka lat temu, zrobiło ono na mnie mniejsze wrażenie, przede wszystkim ze względu na temat, czyli zagrożenia płynące z komputeryzacji. Chociaż z pewnością trzy dekady temu nie był on aż tak wyeksploatowany jak obecnie. Dziś możemy stwierdzić, że wiele przewidywań Varleya okazało się słuszne – choćby opisy dotyczące zasięgu sieci komputerowej i zakresu jej funkcji. Powtórna lektura pozwoliła mi bardziej docenić inne elementy utworu – przede wszystkim kreację postaci oraz opis łączących ich relacji. Wprawdzie ekscentryczna hakerka Lisa Foo wydaje się stworzona tak, by jednocześnie przemycić wątki związane z historią Azji drugiej połowy XX wieku, niemniej postać ta wyróżnia się, zapada w pamięć i budzi sympatię czytelnika. Ciekawy szczegół, na który zwróciłam uwagę dopiero za drugim razem, dotyczył odwrócenia ról w kontekście programowania.

„Kwarantanna” Connie Willis budzi uczucia ambiwalentne. Wizja kolonistów zależnych od ziemskich władz z powodu konieczności importu żywności i leków, eufemistycznie pisząc, nie przekonuje. Porusza natomiast wątek obyczajowy, obraz rodziny, w której matka nierówno kocha swoje dzieci. Wprawdzie z naukowego punktu widzenia scena z antybiotykiem jest zupełnie bez sensu, ale siła emocjonalnego oddziaływania pozostaje.

Ciekawy pomysł to główny atut opowiadania pt. „Pamiętamy Babilon” Iana Watsona. Tytułowy Babilon jest rekonstrukcją antycznego miasta, zbudowaną gdzieś na pustyni w Ameryce Północnej. Uwagę zwraca opis tego miejsca i jego atmosfera. Szkoda tylko, że tekst w zasadzie pozbawiony jest fabuły. Zamiast tego ustami swoich bohaterów Watson przedstawia wyimki z historii Babilonu oraz rozważania na temat przemijania, wzlotów i upadków kolejnych imperiów. Przyznam, że nie do końca przekonuje mnie to, by odtworzone starożytne miasto, zaludnione ochotnikami, godzącymi się żyć w prymitywnych warunkach, mogło stać się modelem, pozwalającym zrozumieć mechanizmy historii, przedstawić prognozy na przyszłość i odkryć sekret „nieśmiertelności” cywilizacji. Choć rozumiem obawy Watsona, że upadek obecnej, z uwagi na broń, jaką dysponują mocarstwa, może okazać się końcem ludzkości.

Przyjemną lekturę stanowi „Niebezpieczny człowiek” (angielski tytuł „The Picture Man” lepiej oddaje treść opowiadania) Johna Dalmasa, którego tytułowy bohater potrafi za pomocą umysłu wpływać na to, co pojawia się na fotografiach. Postaci zostały tam nakreślone całkiem zgrabnie, a klimat budowany jest konsekwentnie. Podobnie jak w wielu innych tekstach z Wollheimowskich antologii, w tle tej dosyć kameralnej historii czai się wielka polityka. Nie jest to jednak utwór, który będzie się wspominać po latach. Podobnie humorystyczne „Obcy, którzy wiedzą, znaczy, wszystko” George’a Aleca Effingera, będące polityczno-obyczajową satyrą o wizycie obcej rasy, wprawdzie nastawionej przyjaźnie do ludzkości, ale też skorej do uszczęśliwiania wszystkich wokoło zgodnie z własnymi, jedynie słusznymi przekonaniami.

W „Salvadorze” Lucius Shepard opisuje wyrywek z wojny toczonej pomiędzy Stanami Zjednoczonymi a krajami Ameryki Łacińskiej. Jeden z redaktorów Esensji, recenzując zbiór opowiadań Sheparda, napisał, że utwory tego pisarza budzą wrażenie pewnej sztuczności. Odbieram to podobnie i w moim przypadku jest to wywołane zamiłowaniem autora do ozdobnego języka i przeintelektualizowanego stylu: „był na granicy łez, wspominając smaki i widoki, zapach swej dziewczyny (…) – znajdując całą treść w banalnych kryteriach swojej kultury i złudzeniach mijanych wzgórz”, „jego ramiona były czarnymi pagórkami lądu na mistycznym morzu.” Niektóre opisy czy frazy bywają bardzo efektowne, to prawda, jednak powstaje pytanie o odpowiedniość takiego języka dla historii o nafaszerowanym narkotykami oddziale komandosów, przemierzającym tropikalną dżunglę.

Nie przekonał mnie mocno surrealistyczny i naszpikowany neologizmami „Wytrysk gungi” Gary’ego W. Shockleya o wojnie z ludźmi przedstawianej z perspektywy obcej rasy, ani „Czynnik ludzki” Stephena R. Donaldsona, czyli kawałek kosmicznej przygodówki z dzielnymi ludzkimi kosmonautami i złymi obcymi w rolach głównych.

Wreszcie „Medra” Tanith Lee sprawdziłaby się bardziej jako fantasy, bo w takiej poetyce została napisana. Tytułowa bohaterka śpi w zarządzanym przez roboty hotelu-wieżowcu na opuszczonej planecie, a odnajduje ją kosmiczny poszukiwacz przygód. Styl bywa kiczowaty: „nadzieja jest zbrodnią zasługującą na karę. Wyrok brzmi zawsze: śmierć – jeszcze jedna śmierć serca”, „przenikała pobrzeża słońc i chłodne dale Kosmosu (…) Obrazy przepełniały ją szczęściem. Kosmos był jej kochankiem.” Choć myśl przewodnia być może jest nieco nowatorska – oto dla owej futurystycznej królewny istnieje coś ważniejszego niż zdobycie mężczyzny.

1986: Blichtr podszyty grozą, bomby atomowe i spacer na drugą stronę lustra

Perłą tego zbioru jest „Pożeglować do Bizancjum”, nagrodzone Nebulą, nominowane do Hugo, często przedrukowywane. Wollheim napisał o nim „oto opowiadanie, które może wejść do klasyki gatunku.” Sądzę, że miał rację. Utwór Roberta Silverberga jest elegancki i wizjonerski, urzeka opisami, ale też wzbudza emocje. Zastanawia mnie, czy pisarz znał wspominane wyżej, starsze opowiadanie Iana Watsona i „podkradł” koledze po piórze pomysł na rekonstrukcje miast, czy też może obydwa teksty powstały zupełnie niezależnie. Wyobraźnia podsuwa mi obraz Silverberga czytającego „Pamiętamy Babilon” i wykrzykującego w duchu: „Cóż za znakomity, nośny pomysł! Zrobiłbym to lepiej”. Czy tak było, czy nie – autor cyklu o Majiporze zdecydowanie lepiej wykorzystał potencjał koncepcji wyjściowej. Barwnie opisał nie jedno, a kilka odtworzonych miast, które odwiedzają bohaterowie. Ale „Pożeglować do Bizancjum” to nie tylko defilada cudowności. To opowiadanie o miłości i śmierci, pragnieniu nieśmiertelności oraz jego cenie. Utwór Silverberga zdaje się mieć dwie warstwy. Jedna to przepych metropolii i rajskie wręcz życie ludzi w odległej przyszłości. Druga istnieje gdzieś na granicy, pojawia się, gdy czytelnik zwróci uwagę na to, o czym pojawiają się tylko wzmianki (np. jak wygląda świat poza miastami), lub co w ogóle zostaje przemilczane (historia ludzkości). Tak samo rozwiązanie, na które decydują się bohaterowie – wszystko wydaje się piękne, ale jeden szczegół psuje ten obraz. Świat przyszłości zachwyca i przeraża zarazem, jakiś podskórny niepokój towarzyszy opisom nieustannej szczęśliwości. To jedno z opowiadań SF, których po prostu wstyd nie znać.

Dwa nominowane do Nebuli utwory – „Bogowie Marsa” napisane przez aż trzech autorów: Gardnera Dozois, Jacka Danna, Michaela Swanwicka oraz „Łowca jaguarów” Luciusa Sheparda mają ze sobą wiele wspólnego. Choć bohaterami „Bogów…” są członkowie załogowej wyprawy na Czerwoną Planetę, a „Łowca…” opowiada do Indianinie, zmuszonym do powrotu do tytułowej profesji z powodu długów zaciągniętych przez wredną małżonkę, oba utwory odwołują się do ludzkiej niezgody na szarą rzeczywistość i tęsknoty za innym, lepszym, magicznym światem. Autorzy umiejętnie oblekają te pragnienia w słowa – zarówno ich postaci, jak i wizje „krain po drugiej stronie lustra” przekonują. „Bogowie Marsa” są także hołdem dla twórców fantastyki poprzedniego pokolenia – przede wszystkim Edgara Rice’a Burroughsa. W obydwu przypadkach zakończenie jest niejednoznaczne, autorzy pozostawili czytelnikowi wybór – czy bohaterowie faktycznie przeszli na drugą stronę, czy dali się zwieść złudzeniom.

Zdecydowanie warte uwagi jest „Z Virgilem Oddumem na Biegunie Wschodnim.” Jak na Harlana Ellisona opowiadanie jest wręcz klasyczne w formie. Temat za to ważki – rzecz jest o sztuce i odkupieniu. Akcja toczy się na planecie będącej kolonią karną dla ludzi i jednocześnie domem dla lokalnej rasy rozumnej. Pisarzowi udało się wzbudzić i utrzymać moje zainteresowanie, zaskoczyć mnie i olśnić kulminacją, przede wszystkim dzięki bardzo udanemu opisowi Gobelinu. Ale też całość nie traci swojego ludzkiego wymiaru, wzniosłe idee nie przyćmiewają losów jednostek.

Bardzo przyjemnie czytało mi się „Pajęczarkę” Jayge Carr, choć żeby być uczciwą, przyznam, że to dość proste opowiadanko, czysta rozrywka. Głównym powodem, dla którego ta przygoda międzygwiezdnej kurierki zrobiła na mnie dobre wrażenie, był ciekawy pomysł i udany opis kosmicznych podróży, a także pozytywny wydźwięk całej historii.

Jeśli chodzi o poważniejsze kwestie, temat wojny atomowej pojawia się w antologii dwukrotnie. Frederik Pohl przedstawia scenariusz zagłady ludzkości w wyniku wybuchu III wojny światowej. „Fermi i mróz” zostało uhonorowane nagrodą Hugo zapewne właśnie ze względu na temat. Niestety, po latach, opowiadanie się nie broni, głównie z powodu tego, iż autor ograniczył się do relacjonowania wydarzeń. Owszem, wprowadził kilka postaci, w tym osieroconego chłopca, ale to było za mało, by uczynić ten krótki utwór czymś więcej niż pobieżnym sprawozdaniem z apokalipsy. Dla odmiany w „Wykopaliskach” (tekst ten można również znaleźć w innym tłumaczeniu w antologii pod redakcją Orsona Scotta Carda „Arcydzieła”, gdzie nosi bardziej zgodny z oryginałem tytuł „Garnki”) archeologowie odnajdują ślady świadczące o tym, że badana przez nich cywilizacja zginęła w wyniku wojny atomowej. Samo opowiadanie jest dosyć statyczne, gdy dochodzi do przełomowych wydarzeń, toczą się one niejako „poza kadrem”. Wydaje się, że dla autorki ważniejsze było przedstawienie przemyśleń postaci i stworzenie nostalgicznego klimatu. Chwilami wypada to ciekawie, jednak całość pozostaje dosyć bezbarwna.

„Stowarzyszenie Sennej Telewizji” Iana Watsona mogłoby stanowić treść dowcipu, jednego z tych zakończonych puentą „I tak to właśnie wyglądało naprawdę, Wysoki Sądzie.” Pomysł z pojawiającymi się w snach reklamami jest zabawny, choć potem całość rozwija się w dość nieoczekiwanym kierunku. Podczas lektury można się parę razy uśmiechnąć (choćby scena z grupką Amerykanów tańczących i śpiewających pieśni na cześć produktów spożywczych), ale to kolejny przykład utworu, który nie zagrzeje długo miejsca w pamięci.

Nie przekonała mnie „Klątwa królów Kolchidy” Connie Willis, choć nie umiem podać tego przyczyn, w końcu poruszane tematy są ważkie – rabunkowa archeologia (tyle że w wydaniu międzyplanetarnym) i nieetyczne dziennikarstwo.

Za najsłabsze ze wszystkich opowiadań uważam „Wrota Ziemi” J. Briana Clarke’a – nie jest ono może złe, ale też nie wyróżnia się niczym szczególnym – grupka bohaterów szuka teleportu pozwalającego na połączenie Ziemi z siecią oplatającą galaktykę. Przygodowe opowiadanko do przeczytania i zapomnienia z dość sztampowymi bohaterami.