Beatrycze Nowicka Opowiadania

Z lodu

Kustosz Muzeum Starożytności uważał się za osobę opanowaną i cierpliwą, dzisiaj jednak zmuszony był ten sąd zrewidować. Niewyspany i poddenerwowany od rana nie mógł sobie znaleźć miejsca. Zdążył już dwa razy sprawdzić wszystkie dokumenty, które spłynęły wczoraj z działu administracji, wypić trzy kawy i mniej lub bardziej słusznie zbesztać czterech podwładnych, a do wieczora wciąż pozostawało mnóstwo czasu. Strach, że ci z Programu Kosmicznego się pomylili i procedura znowu się nie uda, walczył w głowie kustosza o pierwszeństwo z obawą o to, że cofnięto jego pozwolenie na uczestnictwo w kluczowej fazie eksperymentu. Byłoby to potwornie nieuczciwe, zważywszy na to, że zarekwirowali jego najcenniejsze znalezisko, ale przecież mogli tak zrobić. Badania Programu miały najwyższy priorytet i nikt nie ośmielał się tego kwestionować. Chiri tym bardziej powinien rozumieć – on, który prowadził wykopaliska w ruinach miast Starożytnych, wiedział najlepiej, jak mało pozostało z zaawansowanej niegdyś cywilizacji.

Umysł kustosza wypełniły wspomnienia – rdzewiejący metal, kruszejący beton, grube warstwy mniej lub bardziej zgniecionych odpadów. Przesiewali je całymi godzinami pod bacznym spojrzeniem babki Chiriego, która nadzorowała poszukiwania. Dekady badań archeologicznych zaowocowały zgromadzeniem pokaźnej kolekcji przedmiotów, wciąż jednak nie byli ani krok bliżej wyjaśnienia, co doprowadziło do upadku Starożytnych. Mnożono rozmaite hipotezy i toczono o nie spory, dość jałowe z braku jakichkolwiek twardych dowodów. Wszyscy jednak zgadzali się co do tego, że kosmiczna ekspansja może zapobiec powtórzeniu się sytuacji z przeszłości. Udało im się założyć bazy na księżycu i – kosztem poświęcenia wielu pokoleń – kolonię na najbliższej planecie. Żeby pokonać ogromne przestrzenie dzielące ich od zdatnych do zamieszkania planet potrzebowali czegoś więcej i tutaj wkraczał najnowszy projekt Programu, związany z technologią kriogeniczną. W ten oto sposób rozmyślania Chiriego zatoczyły koło. Ponownie sprawdził godzinę i przy okazji zorientował się, że zjadł już połowę paczki pestek dyni, które lubił pogryzać przy pracy. Wspomnienia o babce podsunęły mu pomysł, by zrobić obchód muzeum.

Mijał kolejne korytarze zamaszystym krokiem, słysząc tylko szuranie stóp podwładnych. Nie dziwiło go to – spodziewał się, że plotka o nastroju szefa rozejdzie się szybko. Nawet najbliżsi współpracownicy Chiriego woleli schodzić mu z drogi. Nikt nie niepokoił kustosza, gdy ten zatrzymywał się przed gablotami i przyglądał wystawionym tam przedmiotom. Oto kolekcja figurek przedstawiających kobiety Starożytnych. Ich sylwetki były wystylizowane, zwłaszcza wyolbrzymiono niektóre drugorzędowe cechy płciowe. Musiały służyć jako talizmany zapewniające płodność. Liczne znaleziska wskazywały na to, iż Starożytni mieli na tym punkcie wręcz obsesję. Nic zresztą dziwnego, z badań paleontologicznych wynikało, że rozmnażali się bardzo wolno.

Tak, to kolejny dobry przykład – pomyślał Chiri, przyglądając się przydrożnej kapliczce, jednej z nielicznych zachowanych w dobrym stanie, mimo że tego rodzaju budowle Starożytni stawiali z zadziwiającą regularnością wzdłuż głównych ulic. Rzadko kiedy jednak udawało się znaleźć taką z zachowaną polichromią. Rysunki były prymitywne, a ich symbolika oczywista. Jeden z wujków Chiriego napisał pracę, w której postulował, że „kult kapliczek” tkwił swoimi korzeniami w zamierzchłej historii Starożytnych.

Na dłużej zatrzymał się jeszcze przy wystawie dzwonków wiatrowych, sporządzanych z połyskujących krążków. Kustosz pamiętał ich przyjemny dźwięk. Może warto by umieścić w gablocie dmuchawę i uruchamiać ją co jakiś czas? Istniało ryzyko uszkodzenia dzwonków, ale samych krążków odnaleźli na tyle dużo, że w razie czego mogliby uzupełniać zniszczone elementy. Chiri uważał, że aby poznać Starożytnych, trzeba starać się podzielić ich doświadczenia.

Ocknął się z zamyślenia przed masywnymi drzwiami prowadzącymi do Sekcji Śnieżnej. Teraz była zamknięta dla zwiedzających. Chiri przesunął kartą magnetyczną nad czytnikiem. Skrzydła rozsunęły się cicho, a w twarz kustosza uderzył mroźny podmuch. Wszedł do środka i szybko zamknął za sobą drzwi. Na ścianach korytarza pyszniły się zdjęcia gór, ale nijak się miały do prawdziwych widoków. Kustosz pamiętał je – ogromne i groźne. Kamień i lód, oślepiający blask słońca na zmianę z zamiecią. Otwarte niebo i żadnego miejsca, by się szybko schować. Wszyscy członkowie wyprawy walczyli ze strachem. To, co robili, było niebezpieczne, bardzo kosztowne (Chiri zastanawiał się wtedy, jak to możliwe, że udało się uzyskać finansowanie – dziś sądził, że zna odpowiedź na to pytanie) i wyjątkowo trudne do przeprowadzenia. On jednak uważał, że wysiłki były warte swojej ceny.

Pamiętał dzień, w którym spojrzał w twarz Starożytnego. Nie wyschniętej mumii, na jakie natrafili inni, a ciała cudem zachowanego pod warstwą lodu. Chiriemu wydało się wtedy, że za moment mężczyzna otworzy oczy i wstanie. Wrażenie było przemożne i archeolog z trudem opanował kolejny atak atawistycznego strachu. Ale oprócz lęku było coś jeszcze, fascynacja, która napędzała Chiriego, gnała przez świat w poszukiwaniu kolejnych śladów – śmieci, pozostałości budynków, kości, by w końcu zaprowadzić w te góry, gdzie dokonał największego odkrycia w historii badań nad Starożytnymi. Był blisko, tak blisko. Wystarczyło sięgnąć ręką i… Wtedy nagle euforia zmieszała się z rozpaczą, że to wciąż za mało, że nigdy naprawdę nie zrozumie. Ale co, jeśli wtedy się mylił?

Kilka lat później, dzięki znalezionym w wysokich górach zwłokom, wiedzieli już bardzo wiele na temat biologii Starożytnych – na przykład to, że szare kombinezony niektórych, wcale nie były dla nich szare, a wręcz przeciwnie, jaskrawo ubarwione. Wiadomo było także, iż warunki panujące w wysokich górach były szkodliwe dla ich organizmów. Dlaczego więc udawali się w tak niegościnne rejony? Archeolodzy skłaniali się ku hipotezie, że wędrówka miała charakter rytualny. W nieskończoność debatowano nad znaczeniem licznych symboli zdobiących ubrania zamarzniętych i zastanawiano się, czy ich śmierć miała być przebłagalną ofiarą dla gór, czy może chodziło o wyprawę inicjacyjną. Przeciwnicy tej teorii postulowali, że chodziło o rodzaj kary. Chiriego nie przekonywał żaden z tych pomysłów, jednak nie potrafił podać racjonalnych kontrargumentów.

Odkrycie spowodowało modę na Starożytnych. Kustosz i jego zespół mieli swoje pięć minut powszechnej sławy, a muzeum przyciągało tłumy. Później, jak to zwykle bywa, szał przeminął i pradawnym gatunkiem inteligentnym znów interesowali się głównie specjaliści. Chiri jednak nie przestawał regularnie odwiedzać Sekcji Śnieżnej. Przystawał kolejno przed sarkofagami-zamrażarkami i wpatrywał się w nieruchome twarze. Nikomu się nie przyznał, że ponadawał Starożytnym imiona. Czasem, gdy był pewien, że nikt nie podsłucha, przemawiał do nich, wyobrażając sobie, jak niespodziewanie pada odpowiedź.

A potem, pewnego dnia przybyła bardzo ważna delegacja z bardzo ważnymi dokumentami, wedle których muzeum było zobowiązane przekazać najlepiej zachowane „eksponaty” (Chiri już dawno przestał myśleć o Starożytnych jako o eksponatach) Programowi Kosmicznemu jako obiekt do badań. Oficjalnie pracowali nad technologią zamrażania kosmonautów na czas lotów międzyukładowych i potrzebowali mieć na kim testować techniki rozmrażania. Kustosza nie do końca to przekonywało – czym innym jest przecież szybkie mrożenie organizmu, któremu wcześniej podano zestaw odpowiednich związków chemicznych, a czym innym śmierć z zimna. Odważył się nawet o to spytać, ale uzyskał tylko odpowiedź, że doświadczenia na zwierzętach wypadły obiecująco, więc nadszedł czas przeprowadzić testy na inteligentnej formie życia, a przecież „lepiej na nich niż na naszych”. Chiri podejrzewał, że faktycznym celem projektu jest próba zdobycia dostępu do wiedzy Starożytnych. Nie wierzył jednak w sukces przedsięwzięcia, to zbyt skomplikowana sprawa. Tylko mu ich zniszczą, próbując. Pamiętał, że mało brakowało, a rzuciłby się na urzędnika Projektu z zębami. Rozsądek jednak zwyciężył i tylko nerwowo przygładzał wąsy, gdy zabierali sarkofagi. Nie mógł nic zrobić.

Pisk komórki wyrwał kustosza z zamyślenia. Wreszcie przyjechali! Czekali na niego pod bocznym wejściem. Przedstawicielowi Programu, młodemu, zaaferowanemu mężczyźnie towarzyszyła trójka ochroniarzy. Przywitali się szybko i bez zbytniej wylewności. Mimo to kustosz ośmielił się zapytać, czy nie mogłaby mu towarzyszyć chociaż jedna z jego sióstr (cała ich rodzina poszła w ślady babki i parała się archeologią).
– Nie chcemy rozgłosu – upomniał go agent – Wielu z nas wolałoby nie angażować nikogo spoza Programu, zrobiliśmy wyjątek tylko ze względu na pana zasługi.
Chiri zrezygnował z dalszych negocjacji i dał się zaprowadzić do samochodu. Przejechali przez pomału budzące się do życia miasto i skręcili w tunele prowadzące do Centrum Badań Kosmicznych. Minęli kilka kontroli, na których skrupulatnie sprawdzano ich przepustki. Wysiedli na jednym z podziemnych parkingów, gdzie Chiri został przekazany pod opiekę badaczce bezpośrednio zajmującej się sprawą. Shara była o wiele bardziej rozmowna,  podzielała też fascynację Starożytnymi. Gdy zagłębiali się w labirynt kompleksu, referowała kustoszowi postępy badań.
– Co za szczęście, że mają biologię tak podobną do naszej – ekscytowała się. – Mogliśmy korzystać z wyników badań prowadzonych na myszach  – tu posmutniała – Ale i tak straciliśmy trójkę. Ich mózgi były zbyt poważnie uszkodzone w momencie zamarzania. Nie dało się nic zrobić, poza sekcją zwłok.
Kustosz cicho prychnął z rozżalenia. Shara oczywiście to usłyszała. Odwróciła się do niego.
– Rozumiem, że nie podoba się panu niszczenie zabytków – powiedziała uspokajającym tonem – Ale to nasza ogromna szansa! I wszystko wskazuje na to, że nastąpił przełom. Udało nam się przywrócić funkcje życiowe obiektowi numer 5. Wprowadziliśmy go w stan śpiączki farmakologicznej. Wybudzanie już powinno się rozpocząć.

Procedura odkażania okazała się kolejnym, na szczęście już ostatnim krokiem dzielącym kustosza od celu. Chcieli mu zabrać talizman, który ze sobą przyniósł, ale tłumaczył, że może jego widok doda otuchy budzonemu i w końcu stanęło na umieszczeniu przedmiotu w zalaminowanej torebce. W końcu ubrany w odzież ochronną dołączył do gromadki naukowców zebranych w sali przedzielonej na pół taflą przezroczystego tworzywa. Po drugiej stronie leżał Starożytny, podpięty do licznych kroplówek i aparatów monitorujących. Jego klatka piersiowa unosiła się i opadała w regularnym rytmie. Chiri zamarł z wrażenia, po raz pierwszy poczuł, że to może się udać. Nie do końca zdając sobie sprawę z tego co robi, przepchnął się do samej szyby. Kolejne minuty mijały powoli. Kustosz zauważył, jak ręka odmrożonego drgnęła, potem uchwycił nieznaczny ruch głowy i wreszcie… wreszcie powieki Starożytnego uniosły się powoli.

***

Pierwszym, co poczuł było ciepło. Obezwładniające, wspaniałe ciepło. Potem do doznań dołączył cichy szum, tak inny od zawodzenia wiatru. Czy to znaczy, że umarł i znalazł się po drugiej stronie, czymkolwiek ona miałaby być? Przypomniał sobie swoje imię – Witek. Jeszcze przez chwilę leżał nieruchomo, analizując doznania. Potem otworzył oczy i zalała go fala przerażenia.

Więc jednak nie. Musiał nadal tam być, w górach, po prostu opadła go kolejna fala halucynacji. Oto bowiem pierwszym co zobaczył było stado ogromnych szczurów ubranych w jasnoniebieskie kombinezony. Jeden z nich stał przylepiając nos do dzielącej pomieszczenie szyby. W lewej łapie miął koniuszek ogona, w prawej, uniesionej, ściskał przezroczysty worek z plastikowym kucykiem pony.