Beatrycze Nowicka Opowiadania

Cena

Biegła najszybciej, jak mogła. Jej schronienie, opustoszała, na wpół zawalona gruzem suterena, było coraz bliżej. Dziewczynka skręciła w wąską, śmierdzącą moczem i zgnilizną uliczkę. Wszystko wskazywało na to, że tym razem jej się uda. Potknęła się w półmroku zaułka, o mało nie wypuszczając z rąk swojej zdobyczy, zdołała jednak utrzymać równowagę. Zatrzymała się na chwilę, by złapać oddech. Jakiś odgłos przebił się przez szum krwi w jej uszach. Rzuciła się do przodu, czyjaś silna ręka zdążyła jednak złapać ją za ubranie. Dziewczynka krzyknęła cicho, był to bardziej odruch, niż wołanie o pomoc. W takim miejscu ściągnęłaby sobie na głowę tylko kolejnych dręczycieli.
– Dokąd ci tak śpieszno, Pokrako? – odezwał się znajomy głos Seda, syna szewca z ulicy Powroźniczej.
Zadrżała. Gdyby nie zdążył w międzyczasie schwycić jej za ramię, z pewnością przypadłaby do ziemi i skuliła się w błocie zaułka. Chłopak odwrócił ją; mogła teraz spojrzeć w jego twarz, na której rozbawienie mieszało się z pogardą.
– Co my tu mamy? – zapytał, ściskając jej drugą rękę.
Uśmiechnął się szyderczo, gdy zobaczył, co dziewczynka trzyma w dłoni.
– Więc zamierzaliśmy urządzić sobie ucztę w samotności?
Mimowolnie spojrzała w dół, na spory kawał miodowego placka. Łup. Największa zdobycz od czasu pęta zeschniętej kiełbasy, która wypadła z jednego z wozów przemierzających największą ulicę dzielnicy. Zdarzyło się to piętnaście dni temu, ale Ina nie umiała liczyć, więc dla niej było to po prostu bardzo dawno temu. Przez chwilę dziewczynka miała ochotę upuścić ciasto w błoto, nie potrafiła jednak zdobyć się na utopienie jedzenia w nieczystościach. Chłopak jakby czytał w jej myślach.
– Oddaj po dobroci, to może cię nie zbiję – obiecał.
Znała takie obietnice. Rzadko dotrzymywane. Jakaś jej część już się poddawała; uniosła dłoń i lekko rozchyliła palce.
– A teraz zmykaj – powiedział, odebrawszy jej placek – Zanim się rozmyślę.
Nie kazała sobie drugi raz powtarzać. Ruszyła, nie oglądając się za siebie. Okazało się to błędem. Kopniak, celnie wymierzony pod jej kolano, przewrócił dziewczynkę w błoto. Sed zaśmiał się przenikliwie. Nawet nie próbowała się podnosić. Kopnął ją jeszcze ze dwa razy i dopiero po tym odszedł. Gdy zniknął za rogiem, Ina rozpłakała się z żalu, upokorzenia i gniewu.

Wspomnienie tamtego popołudnia powracało do niej raz za razem, napełniając bezsilną wściekłością. Wierzyła, że istnieje tylko jeden sposób, by mogła się od niego naprawdę uwolnić. Jednocześnie nie sądziła, by kiedykolwiek nadarzyła się okazja. Pozostało jej tylko solennie obiecywać sobie, że nigdy więcej żadna z jej krzywd nie pozostanie bez kary. Zwłaszcza teraz, kiedy stała się wielokroć silniejsza od tamtego zastraszonego dziecka, potrafiącego jedynie przyjmować kolejne ciosy. Niemniej, wciąż była zbyt słaba, by mogła poczuć się bezpiecznie.

A jednak dane jej zostało ponownie spotkać Seda. Nie doceniła Mistrza. Niedługo po tym, jak oficjalnie przyjął ją na swoją akolitkę, polecił jej sporządzić listę życzeń. Miał to być rodzaj pomniejszego ćwiczenia. Nie zastanawiała się długo – wkrótce pusty pergamin zapełnił się imionami osób, z którymi pragnęła wyrównać rachunki. Zdziwiła się przelotnie, że było ich tak wielu, potem zapomniała o całej sprawie. O tym, że Enaim potraktował jej słowa poważnie, przekonała się kilka lat później, gdy ukończyła swoje pierwsze naprawdę skomplikowane zadanie, zaklęcie wypalające dziury w materii wedle ściśle określonego wzoru. W przeciwieństwie do większości zwykłych czarów, które tworzyła i rzucała natychmiast, ten został zamknięty w dość nietypowym i nietrwałym przedmiocie – pestce granatu. Musiała także dodać komponent odpowiadający za wyzwolenie mocy w odpowiednim momencie i na koniec otulić nasiono misterną koronką zaklęć osłaniających. Tyle że było to jedynie kunsztowne cacko, gdyż w ten sposób mogła czasowo uwięzić zaledwie odrobinę mocy. Akolitka uznała swoje zadanie za kolejny test wytrwałości i skrupulatności. Pracowała nad nim przez parę miesięcy i kiedy skończyła, była prawie zadowolona z efektu. Enaim wydawał się usatysfakcjonowany a błysk uznania w jego oczach był dla niej wystarczającą nagrodą. Mistrz miał jednak w zanadrzu niespodziankę.

Wszystko odbyło się tak, jak to czasem sobie wyobrażała. Tym razem to Sed stał przed nią bezbronny i przerażony, usiłując szarpać się w uścisku strażników, którzy przyprowadzili go do piwnic mieszczących się w podziemiach Siedziby Bractwa. Zimne, magiczne światło, zdające się padać zewsząd i znikąd jednocześnie, pozwalało dostrzec najdrobniejsze szczegóły wyglądu młodego mężczyzny. Okrągła twarz o grubych rysach, złamany nos, krótka, lecz szeroka blizna przecinająca łuk brwiowy, ciemne skołtunione włosy. Wyglądał jak jeden z wielu ulicznych oprychów, niewątpliwie też nim był. Skończywszy oględziny, Astari oderwała wzrok od mężczyzny i skinęła głową w stronę Mistrza, który w odpowiedzi na ten gest wręczył dowódcy straży miejskiej sakiewkę i polecił puścić jeńca. Rozkaz wykonano natychmiast. Sed spróbował się ruszyć, jednak ona zdążyła już omotać go zaklęciem. Strażnicy ukłonili się nerwowo i wyszli. Przez chwilę ciszę mącił jedynie oddalający się odgłos ich kroków i szybki oddech więźnia. Mistrz obdarzył swoją uczennicę przeciągłym, lekko rozbawionym spojrzeniem.
– Tak, jest twój, córko – powiedział, uśmiechając się, jak to miewał w zwyczaju, samym kącikiem ust.
Odwróciła się ku niemu i ukłoniła. Miała ochotę ucałować go w rękę, jednak Enaim najwyraźniej odgadł jej zamiary. Cofnął się o krok.
– Masz trzy dni – oznajmił tonem pasującym raczej do konwersacji toczonej podczas podwieczorku w którymś z zamożnych domów.
Akolitka skłoniła się raz jeszcze, Enaim zaś skinął głową i wyszedł, szeleszcząc połami swojej długiej szaty. Została z jeńcem sama. Podeszła do niego, powolnym, wystudiowanym gestem ściągając rękawiczkę. Uniosła dłoń i przesunęła opuszkami palców po policzku mężczyzny. Sed wrzasnął. Odsunęła rękę i przez chwilę przyglądała się, jak na skórze rzezimieszka pojawiają się pęcherze. Mężczyzna wpatrywał się w Astari przerażonym, nie rozumiejącym wzrokiem. Nie poznawał jej. Może nawet nie pamiętał. Ściągnęła drugą rękawiczkę i zatknęła parę za pas. Nieważne. Przypomni mu wszystko, zanim go zabije.

Skrzypnięcie drzwi wyrwało Astari z zamyślenia. Poderwała się z krzesła. Gdy zobaczyła, kto wszedł, zalała ją fala ulgi. Skłoniła się nisko, pozwalając by włosy przesłoniły jej twarz. Uniosła głowę dopiero, kiedy odzyskała panowanie nad sobą. Mistrz jak zawsze ubrany był elegancko i zdawał się emanować pewnością siebie, jednak ktoś, kto znał go tak dobrze, jak ona, dostrzegał zmęczenie wypisane na jego twarzy. Widziała także symptomy zbyt częstego korzystania z Magii Popiołu – trzęsące się dłonie, drgającą powiekę. Na prawym policzku maga widniał delikatny ślad, blizna po ranie uleczonej za pomocą magii. Enaim odwzajemnił powitanie i usiadł ciężko na jednym z foteli. Astari zajęła miejsce naprzeciwko niego.
– Armia księcia Hadena została zatrzymana, jednak ponieśliśmy znaczne straty – odpowiedział na jej niezadane pytanie – Czas działa na naszą niekorzyść. Kolejni wielmoże deklarują swoje poparcie dla Illnara.
– Czekam na twoje rozkazy, Dostojny.
– Wiem – mag uśmiechnął się cierpko – Miałem swoje powody, dla których trzymałem cię od tego z dala.
„Czy okazałam się nie dość dobra? Czy nie dość mi ufasz?”
Pokręcił głową, jakby wypowiedziała te pytania na głos, a nie tylko o nich pomyślała.
– Do tej pory tylko ja wiedziałem, jak daleko postąpiłaś w swoich naukach i ile naprawdę możesz. Właśnie po to, by w razie sytuacji takiej, jak ta, mieć asa w rękawie.
– Zamierzasz zachować mnie na decydującą bitwę?
– W pewien sposób – spoważniał – Tak… Sądzę, że możesz pomóc zakończyć tę wojnę. Choć to nie będzie łatwe. Plan, który opracowałem, zakłada, że uda ci się przeniknąć do stronnictwa wroga.
– Oni nie uwierzą… – wyszeptała – Przecież już wtedy mi nie wierzyli… inaczej by…
Mistrz nachylił się w jej stronę.
– Kiedyś kilku z nich było twoimi przyjaciółmi. Jeśli uda nam się ich przekonać, oni przekonają innych.
– Zrobię, co w mojej mocy – odrzekła po dłuższej chwili – Choć nigdy nie umiałam dobrze udawać.
– Wiem, o co cię proszę… – powiedział Mistrz łagodnie – Wiem, kim dla ciebie byli, choć na koniec zdradzili twoje zaufanie.
Astari zadrżała. Łamiąc wszelkie oficjalne zasady, Enaim wyciągnął rękę i pogładził wierzch jej dłoni. Przez materiał rękawiczki poczuła ciepło jego dotyku.
– Wiem także – ciągnął miękko – Że starałaś się im przebaczyć, choć trochę. Fakt, że los postawił was po przeciwnych stronach sprawia ci ból. Czasem zastanawiasz się, co by było, gdyby wtajemniczyli cię w swoje plany. Albo, gdybyś przebywała wtedy w stolicy. Gdybyś została zmuszona wybrać. W gruncie rzeczy cieszysz się, że nie musiałaś decydować – uśmiechnął się smutno – Widzisz, znam cię lepiej niż sądziłaś. W końcu minęło już trochę czasu, odkąd cię odnalazłem…

Nic nie zapowiadało, że wielka odmiana losu Iny miała nastąpić właśnie tego dnia. Obudziło ją zimno i głód. Przez chwilę leżała nieruchomo, nie chcąc opuszczać sterty brudnych, cuchnących szmat na rzecz mroźnego powietrza zimowego poranka, w którym nie unosił się zapach jedzenia ani dym z palonych szmat i drewna. Odkąd Rekan stracił pracę woźnicy u jednego z kupców, powodziło im się coraz gorzej. Nędzne zarobki matki, pracującej jako posługaczka w „Srebrnej latarni”, ledwo starczały na jeden posiłek dziennie dla dwojga dorosłych ludzi i czwórki dzieci. Ina była najstarsza z rodzeństwa, stąd nader często to ona musiała obywać się bez jedzenia. „Sama sobie coś znajdź – rzucał ojczym – albo lepiej zapracuj.” W takich razach często wybuchał śmiechem i dodawał, że wielka szkoda, że Ina jest taka brzydka. Na początku nie wiedziała, o co mu chodzi. Matka traktowała dziewczynkę łagodniej, ale była bardzo zapracowana i gdy późnym wieczorem wracała do domu, nie miała siły na nic, a już na pewno nie na przeciwstawianie się mężowi. Czasami tylko, po kolejnej awanturze, ukradkiem przytulała córkę, szepcząc jej do ucha „Pamiętaj, Rekan jest dobry. Przygarnął nas, kiedy nie miałyśmy dokąd pójść.” Ina starała się pamiętać. Ale to niewiele ułatwiało, nie w takich chwilach, jak choćby ta.
– Na co czekasz, pannico? – ojczym zerwał z dziewczynki zapleśniałą kołdrę – Trza iść, jakiego opału poszukać, no już.
Mamrocząc cicho pod nosem, Ina wstała z legowiska i poczłapała do stołu. Kilka łyków wody ze stojącego tam dzbanka przynajmniej odrobinę wypełniło jej żołądek. Potem dziewczynka narzuciła grubą opończę, zabrała torbę i posłusznie podreptała wąskimi schodkami, które prowadziły z zajmowanej przez nich piwnicy do głównego korytarza.

Na zewnątrz, jak nietrudno zgadnąć, było jeszcze zimniej. Ina przemykała przez miasto, brnąc w na wpół zamarzniętej brunatnej brei, która kiedyś była śniegiem. W końcu dotarła do dzielnicy mieszczańskiej. Tam często można było znaleźć węgiel, który wypadł z przewożących go wozów, lub też nie wyzbierane resztki ze stert, jakie dostawcy usypywali na tyłach kamienic. Tyle że Ina nie była jedyną amatorką darmowego opału. Na głównej ulicy dostrzegła już kilka dzieciaków oraz drugie tyle żebraków. Gdyby doszło do otwartej bitki, z pewnością zjawiłaby się straż miejska i rozpędziła obdartusów. Niemniej, reguły walki nie stawały się przez to mniej bezwzględne. Dziewczynka zebrała sporo kopniaków i kuksańców, parę razy omal nie wpadła pod kopyta konia i raz nawet dostało jej się za to od woźnicy. Mimo to, po pewnym czasie zdołała wypełnić swoją połataną torbę. Wróciła więc do domu, zostawiła zdobycz przy piecu i poszła na dalsze poszukiwania. W południe w piwnicy piętrzył się już niewielki stosik węgla oraz trochę w różnym stopniu zbutwiałych desek. Dość, by ugotować na tym kaszę, za mało, by ogrzać pomieszczenie na więcej niż kilka godzin. Głód stawał się coraz dotkliwszy. Może uda jej się coś znaleźć, ukraść, bądź wyżebrać. Niestety, okazało się, że najwyraźniej wyczerpała już swój zapas szczęścia na dziś. Nie znalazła nic, prócz resztki nadpleśniałego chleba, a w dodatku natknęła się na grupkę starszych od siebie dzieciaków. Tym razem były to same dziewczyny, co jednak niekoniecznie stanowiło powód do radości. Najpierw tylko się z niej śmiały.
– Czego tutaj szukasz, szmato? – rzuciła Egna, córka karczmarki.
Była wyższa i mocniej zbudowana od Iny. Widać było, że kto jak kto, ale ona przynajmniej ma w domu co jeść, podobnie zresztą jak jej towarzyszki, córki pomniejszych rzemieślników. Lokalny arystokrata uznałby je za biedotę, dla Iny dziewczyny należały do świata, do którego ona nigdy nie trafi. Próbowała je wyminąć, ale zastąpiły jej drogę. Posypały się kolejne docinki. Udawała, że nic nie słyszy, tak, jak kiedyś poradziła jej matka („jeśli nie będziesz nic robić, kiedyś w końcu się znudzą”). Przez dłuższą chwilę dziewczynce udawało się ignorować zaczepki. Aż w pewnym momencie któraś z prześladowczyń krzyknęła:
– A może szukasz matki? To nie tutaj, idź do zamtuza!
Tego było za wiele. Ina rzuciła się na dziewczynę z wrzaskiem. Skończyło się tak, jak zazwyczaj. Do tego w czasie przepychanek zdarły jej opończę. Potargały ją później, śmiejąc się, że szmata chodzi w szmatach. Zetlały materiał łatwo poddawał się ich rękom.

Przez sporą część popołudnia Ina snuła się po mieście, bezskutecznie próbując znaleźć coś, co choć trochę złagodzi gniew ojczyma. W domu czekała ją przewidziana kara. Rekan najpierw na nią nawrzeszczał, że niszczy odzież, którą zakupiono za jego ciężko zarobione pieniądze (być może istotnie tak było, ale na pewno miało to miejsce kilka lat temu), czemu towarzyszyło kilka bolesnych razów, na koniec zaś zapowiedział, że tego dnia Ina nie dostanie kolacji. Dziewczynce pozostało tylko na powrót zakopać się w barłogu, gdzie pochlipywała cichutko, mając nadzieję, że reszta rodzeństwa zostawi ją w spokoju.

Wtedy właśnie usłyszała głosy. Na uliczce musiało dziać się coś niezwykłego. Ina była jednak zbyt słaba i zziębnięta, by to sprawdzić. Głosy zbliżały się, aż w końcu dziewczynka nabrała przekonania, że cokolwiek jest źródłem owego zamieszania, zmierza w stronę ich domu. Wkrótce dały się słyszeć kroki na schodach. Brzmiały bardziej miękko, niż znany Inie dość dobrze tupot straży. Po chwili rozległo się pukanie – nie za głośne, lecz zdecydowane. Nim Rekan zdążył odpowiedzieć, skrzypnęły otwierane drzwi. Na wpół zakopana w szmatach dziewczynka dostrzegła najpierw wyraz twarzy ojczyma, na której początkowa irytacja została momentalnie zastąpiona przez przerażenie. Były woźnica wręcz upadł na kolana i tak już pozostał. Ina schowała się głębiej pod okrycia, zostawiając jednak szparę, pozwalającą przyjrzeć się niespodziewanemu gościowi. Mężczyzna był wysoki i szczupły. W ręce trzymał dziwaczną pochodnię świecącą nieruchomym białym blaskiem. W ostrym świetle rysy przybysza wydały się Inie surowe – pociągła, gładko ogolona twarz, wąskie usta, długi prosty nos, ciemne kreski brwi. Twarz arystokraty. Nawet poruszał się tak, jak oni – biła od niego niezachwiana pewność siebie. Tylko ubranie nie pasowało. Długi szary płaszcz z kołnierzem i kapturem obrzeżonym futrem srebrnego lisa wyglądał nader skromnie, podobnie szare spodnie i wysokie buty z miękkiej skóry. Średnio zamożni kupcy ubierali się bardziej ozdobnie. Nawet ona wiedziała, że arystokraci lubują się w trefionych perukach, tymczasem szpakowate włosy ich gościa zostały krótko przycięte. Dziewczynka odniosła wrażenie, że mężczyzna wyczuł, iż mu się przygląda, bo zaszczycił kupkę szmat przelotnym spojrzeniem.
– Tto ogromny zaszczyt, Dostojny Mistrzu – bełkotał Rekan ze wzrokiem wbitym w ziemię – Czemu jednak…
– Przyszedłem po jedno z dzieci – odpowiedział dziwny arystokrata.
Rekan poderwał głowę, jakby chciał się obejrzeć w stronę rozsypującego się pieca, przy którym siedziała trójka jego pociech. Szybko jednak z powrotem ją zwiesił. Ina dostrzegła tylko, jak zaciska pięści. Przybysz natomiast skinął w jej stronę.
– Podejdź tu – powiedział głosem nienawykłym do sprzeciwu.
Bunt zakiełkował w niej dopiero, gdy stanęła przed nieznajomym. Spojrzała na gościa, starając się przybrać hardy wyraz twarzy. Mężczyzna pochylił się nad nią. Miał piękne oczy, jasnoszare i chłodne. Nie znalazła w nich gniewu, tylko namysł. Tak czasami przyglądali się kupcy, szacując towar. „Przyszedłeś mnie kupić, panie?” pomyślała. Przybysz uśmiechnął się lekko, jakby odgadł jej myśli.
– Zamierzam cię stąd zabrać – powiedział poważnie.
Potem wyprostował się i zwrócił do Rekana.
– Dziewczyna ma zdolności. Bractwo nie zamierza dopuścić, by się zmarnowały – wyjaśnił.
Rekan patrzył to na Mistrza, to na swą pasierbicę. Ina ze zdziwieniem skonstatowała, że przez moment pragnął się sprzeciwić. Szybko jednak ponownie opuścił wzrok.
– Zaopiekujemy się nią – dodał mężczyzna w szarym stroju.
Odpiął zza pasa pękatą sakiewkę i położył na stole. Potem schwycił Inę za rękę i skierował się do wyjścia.
– Dostojny, proszę zaczekać – ojczym dogonił ich.
Odwrócił dziewczynkę ku sobie, przykucnął i oparł ciężkie ręce o jej ramiona.
– Bądź dzielna, mała – wyszeptał.
Zdołała tylko skinąć głową. Woźnica wstał i ukłonił się ponownie, przybysz zaś bez słowa skierował się ku drzwiom, pociągając Inę za sobą.

Niezwykły mężczyzna prowadził dziewczynkę ulicami miasta a ona ze zdziwieniem patrzyła, jak ludzie kłaniają się i schodzą mu z drogi. Nie szli długo – kilka przecznic dalej czekał na nich lakierowany na granatowo powóz ozdobiony herbem przedstawiającym gwiaździste niebo nad morzem – jak miała się później dowiedzieć, było to godło Bractwa. Jechali w milczeniu. Znów się jej przyglądał, tym razem jakby czujnie. Uśmiechał się kącikiem ust.

Siedziba Bractwa znajdowała się na wzgórzu za miastem – kompleks masywnych budowli z ciemnego kamienia, otoczony grubym, wysokim murem, którego bram strzegli strażnicy w granatowych barwach. Gdy tam dotarli, była już noc. Czekano na nich; kilka służących w bladobłękitnych sukniach zaprowadziło Inę w głąb jednego z budynków. Oglądała się za Mistrzem, jednak on poszedł w inną stronę. Kobiety skierowały się ku schodom prowadzącym w dół i przez chwilę dziewczynka myślała, że być może i tutaj będzie mieszkać w piwnicy. Na końcu oświetlonego korytarza mieściła się jednak łaźnia. Oszołomiona Ina pozwoliła się rozebrać i umyć. Głosy służących docierały do niej jakby z daleka, słyszała, jak komentują jej nędzne odzienie i mizerny wygląd. Dostała nowe ubranie, długą białą suknię. Potem znów powędrowały schodami i korytarzami, by ostatecznie trafić do niewielkiego wąskiego pokoiku, mieszczącego łóżko, wiszącą nad nim półkę, stolik, krzesło, niewielkie lustro i stojący pod oknem pulpit do pisania. Na stoliku ktoś postawił miskę kaszy ze skwarkami i kubek mleka. Zapach jedzenia na chwilę przegnał wszechogarniające zmęczenie. Ina łapczywie rzuciła się na posiłek.
– Rano Mistrz pośle po ciebie – powiedziała służąca, która ją tu przyprowadziła, i wyszła, zamykając za sobą drzwi.

Przez pierwsze chwile po przebudzeniu Ina zastanawiała się, gdzie jest. Było chłodno, ale i tak cieplej, niż w piwnicy. Było także o wiele jaśniej, a zamiast w cuchnących szmatach, leżała pod czymś miękkim i pachnącym. Dziewczynka usiadła i rozejrzała się po pomieszczeniu, pomału przypominając sobie wszystko. „Mistrz pośle po ciebie…” Zerwała się z łóżka i stanęła przed lustrem. Nigdy wcześniej nie widziała swojej twarzy tak wyraźnie. Ciemne, lekko falujące kosmyki opadały w nieładzie na jej ramiona. Spod zmierzwionych włosów spojrzały na Inę jej własne oczy, oczy zaszczutego zwierzątka, szarozielone i przestraszone, zapadłe w wymizerowanej, delikatnej twarzy. Dziewczynka przyglądała się sobie z takim zaabsorbowaniem, że niemal podskoczyła na dźwięk otwieranych drzwi. Była to jednak tylko kolejna służąca. Przyniosła Inie śniadanie, grzebień, ciemnogranatową sukienkę i płaszcz. Wyjaśniła, że długa koszula służy tylko do spania i zaśmiała się, gdy dziewczynkę zdumiało takie marnotrawstwo. Pokazała także, jak rozczesać skołtunione włosy. Poczekała, aż dziecko zje swój posiłek, a potem wyprowadziła Inę z budynku. Razem przeszły wąską uliczką pomiędzy kamienicami, w których, jak po drodze wyjaśniała kobieta, mieszkali uczniowie, i dotarły na dość spory dziedziniec z ogromnym drzewem otoczonym czterema fontannami. Po jego przeciwnej stronie, w okazałym kamiennym pałacu mieściły się kwatery magów. Tam właśnie skierowała się służąca a Ina podreptała za nią. Zatrzymały się pod wysokimi, okutymi błyszczącym metalem drzwiami. Kobieta załomotała kołatką wygiętą w ozdobny wężowy kształt. Jedno ze skrzydeł uchyliło się. Wewnątrz czekał starszy mężczyzna w barwach Bractwa. Gestem kazał Inie iść za sobą. Przeszli przez duży hol, którego posadzkę zdobiła kunsztowna mozaika przedstawiająca dziwaczne zwierzęta i zagłębili się w labirynt korytarzy. Z całej tej wędrówki dziewczynka zapamiętała niekończące się szpalery drzwi, klatki schodowe, wysokie okna i nieliczne gobeliny. Z każdym kolejnym krokiem czuła się coraz bardziej zagubiona i osaczona. Kiedy wreszcie dotarli do celu, musiała zwalczyć w sobie ochotę rzucenia się do ucieczki. Drzwi, przed którymi stanęli, uchyliły się, zanim jej przewodnik zdążył zapukać. Służący wprowadził dziewczynkę do środka, ukłonił się głęboko i cicho wycofał, zostawiając ją samą w przestronnym gabinecie. Pamiętając zachowanie ojczyma, Ina uklękła i wbiła wzrok w zielono-czarny dywan.
– Nie musisz przede mną klękać, córko – głos Mistrza zdradzał lekkie rozbawienie.
Wstała więc i spojrzała na niego nieśmiało. Siedział za wysokim biurkiem z czarnego drewna. Także teraz ubrany był na szaro, choć rękawy i wysoki kołnierz zdobiły srebrne hafty. Mag odłożył pióro, starannie odsunął leżące przed nim dokumenty, po czym gestem polecił dziewczynce podejść bliżej. Stanęła przed nim, spuszczając głowę tak, jak wtedy, gdy usiłowała uniknąć gniewu Rekana.
– Popatrz na mnie.
Wykonała jego polecenie. Tak, jak poprzednio, twarz mężczyzny sprawiała wrażenie surowej, lecz Ina nie dostrzegła żadnych oznak gniewu, czy niezadowolenia.
– Bractwo szuka takich jak ty. Zazwyczaj znajdujemy ich wcześniej, to prawda, jednak wciąż nie jest za późno na naukę. Jak cię zwą?
– Ina – wybąkała.
– Od dziś już nią nie jesteś – powiedział mężczyzna poważnie – Koniec z córką biedaków. Otrzymałaś szansę, by stać się jedną z nas. Zapewne słyszałaś, co potrafimy?
– Tak, wielmożny panie.
Nawet do najbiedniejszych dzielnic – a może zwłaszcza do nich – docierały opowieści o potężnych czarodziejach z Bractwa i ich legendarnych dokonaniach. Mówiono, że Mistrzowie potrafili przenosić góry i zmieniać biegi rzek, a sam Cesarz musiał liczyć się z ich zdaniem. A teraz słyszała, że może być taka, jak oni. Zyskać siłę. Nikt nigdy nie mógłby już jej skrzywdzić.
– Oczywiście nie jest to łatwe. Trzeba wielu lat wytężonej nauki, wielu wyrzeczeń. Magia wymaga poświęceń. Ale… – czarnoksiężnik uśmiechnął się do siebie – jest tego warta.
Sięgnął po grafitowy pręt, który leżał obok jego przyborów do pisania. Ina pamiętała ten przedmiot, wcześniej wzięła go za pochodnię. Mag wstał zza biurka i obszedł je dookoła. Końcem różdżki obwiódł twarz dziewczynki.
– Ja, Mistrz Popiołów Enaim, odnalazłem cię, wybrałem, a teraz nadaję ci nowe imię, córko – pręt rozgrzał się, ale ona bała się nawet drgnąć – Odtąd będziesz nazywać się Astari.
Błękitne wyładowanie przemknęło od jego ręki, przez różdżkę i spłynęło na nią falą bólu. Zachwiała się, a wtedy on przytrzymał jej ramię.
– Należysz teraz do Bractwa – rzekł już mniej uroczystym tonem – Ja zaś wziąłem za ciebie odpowiedzialność, co oznacza, że nawet gdybyś nie podołała wyzwaniu, nie pozwoliłbym ci wrócić na ulicę. Muszę to już teraz powiedzieć: magami mogą zostać tylko najlepsi i najsilniejsi, więc, jeśli ci się nie uda, zostaniesz tutaj, ale jako jedna z posługaczek. Nie wybrałbym cię jednak, gdybym nie wierzył w twoje zdolności – mężczyzna powrócił na swoje miejsce za biurkiem i zmierzył dziewczynkę taksującym spojrzeniem – Akolitka Renaya wytłumaczy ci wszelkie zasady życia tutaj, potem zaś podejmiesz regularną naukę. Jeżeli będziesz dość dobra, wezwę cię ponownie.

W czasie sześciu lat, które nastąpiły po tym spotkaniu, Astari wielokrotnie rozpamiętywała jego słowa, na przemian z ostatnią radą udzieloną jej przez ojczyma. Czyżby okazała się niewystarczająco uzdolniona? Wspominała ze wstydem pierwsze dni, kiedy zrozumiała, że wszyscy jej rówieśnicy potrafią już czytać, pisać i liczyć. Musiała uczyć się wraz z dziećmi młodszymi od niej o trzy lata. Równocześnie uczestniczyła w niektórych zajęciach dla starszych uczniów, którzy poznawali właśnie znaki, służące do zapisu zaklęć. Pomimo najszczerszych chęci nieraz wszystko jej się mieszało, ku uciesze innych dzieciaków. Nienawidziła swojej nieudolności. Kiedy wreszcie potrafiła płynnie czytać, całe wieczory spędzała w przeznaczonej dla uczniów części biblioteki. Zazwyczaj podczas lektury sporządzała notatki, które następnie analizowała nocami, zamknięta w swojej małej celi. Pomału nadganiała zaległości, chociaż odbywało się to za cenę niewyspania i przemęczenia, co z kolei często skutkowało marnymi wynikami w czasie ćwiczeń praktycznych. Z biegiem czasu Astari opanowała technikę wprowadzania się w rodzaj transu, który pozwalał jej zapamiętywać efektywniej. To pomogło, choć zdawało jej się, że wciąż pracuje za mało. Musiało tak być, skoro Mistrz po nią nie posyłał. Próbowała się czegoś o nim dowiedzieć, lecz jej nauczyciele nie byli w tej kwestii zbyt wylewni. Usłyszała, że Enaim jest wysoko postawionym członkiem Bractwa oraz, że określenie Mistrz Popiołów oznacza specjalizację w dziedzinie magii. Była to ponoć dziedzina trudna, dostępna tylko nielicznym. Na razie uczono dzieci prostych zaklęć iluzji, przemiany i energii.

Pewnego dnia, mniej więcej po trzech latach nauki, Elana, nauczycielka i jednocześnie akolitka Mistrza Miraży, zaprowadziła Astari do niewielkiego pomieszczenia w wieżyczce wieńczącej jeden z narożników szkoły. Komnata była pusta, jeśli nie liczyć stosu drewnianych, żłobionych patyczków. Elana wyjaśniła, że zadaniem dziewczynki jest stworzenie z nich jak największej i najładniejszej konstrukcji. Miało to pomagać w ćwiczeniu koncentracji. Ponadto, jak tłumaczyła kobieta, skomplikowana struktura tego rodzaju budowli w pewien sposób przypomina strukturę zaklęć, zatem budowanie rozwija określony sposób myślenia. Astari przyjęła to wyjaśnienie, choć później dowiedziała się, że żaden z jej rówieśników nie otrzymał takiego zadania. Jak w takim razie miała je interpretować? Jako wyróżnienie? Czy też może nie radziła sobie z zaklęciami tak, jak powinna? Skłonna była raczej przychylić się ku temu drugiemu osądowi. Nikt nie powiedział jej, ile czasu ma poświęcać dziwnej budowli, więc wolała jeszcze bardziej skrócić sen i zrezygnować z odpoczynku. Z drugiej strony, planowanie i konstruowanie faktycznie wymagało skupienia, a z biegiem czasu zaczęło sprawiać Astari coraz większą przyjemność. Zdecydowanie wolała pustą komnatę i swoje nietypowe zadanie od towarzystwa innych ludzi. Często pomagała sobie magią, by nadać patyczkom odpowiedni kształt, czasem inny kolor, albo połączyć je w bardziej trwały sposób. W czasie kolejnych miesięcy kształt rósł i zmieniał się, coraz bardziej przypominając to, czym miał się stać – wyobrażeniem mitycznego Pierwszego Miasta Magów. Jego serce stanowiła makieta katedry, podłużnej, wspartej na przyporach budowli, którą Astari wyposażyła w wyczarowane ze zwykłych szkiełek witraże. Na placu przed świątynią pluskała iluzyjna fontanna, dookoła szumiały drewniane drzewa obleczone w iluzję liści. Od rynku rozbiegały się promieniście ulice wyłożone kolorowymi kamyczkami. Narożniki wielu kamienic zdobiły różnej wysokości wieżyczki, Astari wyczarowała nawet obraz powiewających na ich iglicach proporców. Akolitka Elana, która od czasu do czasu przychodziła tutaj, by zawezwać uczennicę na dodatkowe zajęcia, była pod ogromnym wrażeniem.
– Masz talent – powiedziała któregoś razu – Zmysł do piękna. Sądzę, że mogłabyś zostać świetną Mistrzynią Miraży.

Enaim wezwał Astari w dniu, w którym zamierzała dodać miastu iluzję chmur i słońca. Sądziła, że tak, jak poprzednio, będzie oczekiwał jej w gabinecie, okazało się jednak, że na miejsce spotkania wybrał komnatę z makietą. Gdy weszła, Mistrz przyglądał się konstrukcji. Ku zdziwieniu dziewczyny, mag nie postarzał się wcale od czasu, kiedy go pierwszy raz spotkała. Ubrany był w długą szatę z popielatego jedwabiu, haftowaną na brzegach czarną nicią. Materiał zaszeleścił, gdy mężczyzna odwrócił się do uczennicy. Astari powstrzymała nerwowy odruch, gdy wydało jej się, że mag zawadził krawędzią szaty o jeden z budynków. Zamiast tego dygnęła, tak, jak ją nauczono i czekała, aż Mistrz odezwie się pierwszy. Czarnoksiężnik zmierzył dziewczynę przenikliwym spojrzeniem. Ku swemu zdziwieniu, poczuła, że się rumieni. Nie była już dzieckiem i wiedziała o tym.
– Śledziłem twoje postępy – powiedział po dłuższej chwili, w czasie której Astari miała wrażenie, że nogi uginają się pod nią ze zdenerwowania – Jak wiesz, osiągnęłaś wiek, w którym adepci zostają akolitami.
Popatrzył na nią zachęcająco. Ośmieliła się odezwać.
– Czy zatem uznałeś mnie za godną dalszej nauki, Mistrzu Enaimie?
– Twoi nauczyciele wyrażają się o tobie pochlebnie, córko. Kilku Mistrzów dało mi do zrozumienia, że chętnie wzięło by cię pod swoją opiekę.
Serce zabiło jej gwałtowniej.
– Dostojny… zawsze sądziłam, że to ty będziesz moim Mistrzem.
Usta Enaima wykrzywił lekki grymas.
– Dziedzina magii, którą się zajmuję, jest specyficzna. Nie każdy może osiągnąć w niej biegłość. Nie każdy się nadaje.
Astari skłoniła się prawie do ziemi.
– Powiedz mi, co mam czynić, Dostojny.
– Podwiń rękawy.
Zrobiła to z ociąganiem. Mag nie skomentował tego, co zobaczył, Astari wiedziała jednak, jak postrzegali to inni. Mistrz cofnął się o dwa kroki pod przeciwległą ścianę.
– Na początek wystarczy mała kula ognia – powiedział.
Adeptka odetchnęła z ulgą, to zaklęcie nie było trudne. Czyżby aż tak nisko ją cenił? On jednak uniósł rękę i wskazał w sam środek katedry.
– Tam.
Łzy napłynęły jej do oczu. Dlaczego? Za co? W jakim celu? Czy miała tym udowodnić swoje posłuszeństwo? Albo pokazać, że naukę u niego ceni sobie wyżej? Czy to było jedno z poświęceń, o których mówił? Tylko czemu tak bezsensowne? Enaim patrzył na Astari wyczekująco. Adeptka uniosła drżącą dłoń i wyszeptała formułę. Ogień wybuchł w samym środku katedry. Miniaturowe witraże popękały, płomienie powlekły migotliwym całunem drewnianą konstrukcję. Pomarańczowe języki sięgnęły ponad misternie ukształtowane pinakle. Astari patrzyła na to wszystko przerażona i zafascynowana. Wyczarowała kolejną kulę w jednej z ulic. I następną. Potem jeszcze jedną. Ze zdziwieniem zorientowała się, że się uśmiecha, choć jednocześnie łzy ciekły jej po policzkach. Pożar rozprzestrzeniał się. Mogła rozproszyć własne iluzje, lecz zamiast tego rzuciła inne, znacznie trudniejsze zaklęcie, niszczące magię. Fontanna i zielone liście spłonęły w białobłękitnym płomieniu. Nie trwało to długo, chociaż dla Astari czas jakby zwolnił. W końcu z makiety nie pozostało nic, prócz warstwy popiołu. Mistrz przeszedł przezeń, wzbijając szare drobinki. Położył dziewczynie ręce na ramionach.
– Teraz rozumiesz, na czym polega moja magia – powiedział cicho – Ogień, jak ten, który stworzyłaś, potrafi niszczyć, wszelkie inne żywioły także, lecz to, czego ja mogę cię nauczyć, jest czystą mocą unicestwiania, z którą żadna inna magia nie może się równać. Mistrzowie Popiołów są elitą Bractwa, najniebezpieczniejszymi z magów. To my jesteśmy ostrzem, którym Cesarstwo gromi swoich wrogów. To my mamy władzę, my budzimy strach… także nienawiść. Najpotężniejszy z nas, Vaana z Tirsu, sam jeden obrócił w proch dziesięciotysięczną armię. Ale ta moc nie bierze się znikąd – spojrzał w dół, na jej pokryte strupami dłonie – Ty masz jej aż nadto. Ból, żal i nienawiść. Pogarda. Mogę nauczyć cię, jak to wykorzystać. Przekuć w broń. Właśnie uczyniłaś pierwszy krok. Czy chcesz uczynić kolejne?
– Tak – odparła, spoglądając mu prosto w oczy. On wiedział. Znał ją od zawsze. Był taki, jak ona.
– Jest w tym władza, prawda? – zapytał, wskazując popioły u ich stóp – I piękno. Nie każdy potrafi je dostrzec – przez jego twarz przemknął blady uśmiech – Czasami wręcz można się zatracić. Choć na to akurat trzeba uważać.

Tak zaczęło się jej terminowanie u Mistrza Popiołów. Została akolitką i przeprowadziła się do dormitorium przeznaczonego dla starszych uczniów, gdzie przydzielono jej o wiele większe i wygodniejsze kwatery. Nadal studiowała magię wraz z innymi, a tylko niektóre popołudnia spędzała wraz z Enaimem. Spotkania te, zdaniem Astari stanowczo za rzadkie, wypełnione były wytężoną pracą. Poznała podstawy teoretyczne, możliwości Magii Popiołów i, co najważniejsze, sposoby jej używania. Musiała przysiąc, że tę wiedzę zachowa tylko i wyłącznie dla siebie. Mistrz Enaim był wymagający, lecz nie surowy. Rzadko ją chwalił, ale też nigdy nie wyśmiewał. Astari szanowała go, ceniła i żyła w ciągłym strachu, że kiedyś nie sprosta jego oczekiwaniom. Marzyła o tym, by nadszedł moment, w którym będzie mogła się wykazać. W żadnym ze swoich marzeń nie uwzględniła wojny, która rozedrze cesarstwo na dwoje i uczyni wrogów z jej jedynych przyjaciół.

Enaim miał rację. Ich czas się kurczył. Cesarzowa utrzymała stolicę i południowe prowincje, jednak jej starszy brat gromadził coraz większe siły na północy i zachodzie. Możnowładcy ze wschodu na razie zachowywali neutralność, lecz wiadome było, że zwlekają z deklaracją poparcia do czasu, kiedy szala zwycięstwa przechyli się na stronę któregoś z rodzeństwa. Trzy dni po pamiętnej rozmowie z Mistrzem, Astari została wezwana na Małą Radę Wojenną.

W czasie swojej nauki niejednokrotnie odwiedzała miasto, jednak nigdy jeszcze nie była w cesarskim pałacu. Miała nadzieję, że pojadą głównym traktem na Wzgórze Władców, gdzie przed ozdobioną posągami i półkolumnami fasadą wartowało dwudziestu strażników w barwnych uniformach. Jednak, ku rozczarowaniu Astari, powóz skręcił w jedną z bocznych ulic i zatrzymał się na niewielkim placyku pod murem cesarskich ogrodów. Do ich wnętrza prowadziła niewielka brama, za którą czekał niski mężczyzna w liberii pałacowego lokaja. Poprowadził dziewczynę wysypanymi żwirem alejkami, przez labirynt z przystrzyżonych krzewów i dalej, pomiędzy rabatami, na których kwitły późnowiosenne kwiaty, napełniając powietrze ciężkim zapachem. Zamiast iść w stronę głównego budynku, zeszli w dół, do miejsca, gdzie na półwyspie w zakolu rzeki mieściła się stara twierdza. I tym razem minęli główną bramę. Wąską ścieżką podeszli bliżej brzegu. Tam, pomiędzy krzewami, znajdowały się drewniane drzwi, które otwarto, gdy tylko się do nich zbliżyli. Wewnątrz do Astari dołączyło jeszcze dwóch mężczyzn. Przeszli kilka korytarzy i zatrzymali się przed wejściem do jednej z komnat.

Pomieszczenie nie było duże. Światło, wpadające przez trzy wąskie okna, oświetlało grupkę postaci, siedzących na rzeźbionych drewnianych krzesłach. Pierwszym, kogo spostrzegła, był jej Mistrz. Oprócz niego obecni byli także Mistrz Szeptów Tethr, Mistrz Wiatrów Darn, inny Mistrz Popiołów o imieniu Wastar oraz trzej mężczyźni nie będący magami. Astari rozpoznała Wielkiego Kanclerza Raberna i generała Halisa. Trzeci – średniego wzrostu mężczyzna o aparycji ubogiego kupca – najpewniej był zwierzchnikiem cesarskiego wywiadu. Pośrodku stał nieco masywniejszy fotel. Siedziała na nim kobieta w ciemnoniebieskiej sukni z grubego aksamitu, ozdobionej lawendową kryzą. Wyglądała na niewiele starszą od Astari, była dość ładna, choć nie piękna. Ciemne włosy ujęła jedynie w delikatną siateczkę, zaś jej czoło zdobił cienki pasek srebrzystego metalu. Nie była podobna do postaci z portretów, na których zawsze miała kunsztowne fryzury i była wręcz obwieszona biżuterią. Astari wykonała ceremonialny ukłon.
– Wasza Wysokość…
Cesarzowa Ananna skinęła głową.
– Enaim wiele o tobie mówił – głos władczyni był spokojny i beznamiętny – Jest też skłonny równie wiele zaryzykować. Realizacja jego planu zakłada odsunięcie go od działań wojennych, co oznacza większe straty po naszej stronie. Co ważniejsze, by przekonać ludzi mego brata do twojej lojalności, będzie trzeba udzielić im poprzez ciebie kilku strategicznie ważnych informacji. Cedryk twierdzi, że zaaranżowanie wszystkiego tak, byś trafiła do nich, jest możliwe. Ja zastanawiam się natomiast, czy to opłacalne – cesarzowa uniosła rękę.
Na ten gest mistrz szpiegów podszedł do drzwi na przeciwległym końcu komnaty, uchylił je i rzucił kilka słów. Rozległ się odgłos kroków i do sali wkroczyło sześciu strażników, prowadząc skutych łańcuchami więźniów, na których głowy zarzucono worki.
– Zarówno w pałacu, jak i w siedzibie Bractwa nie brakuje osób skrycie sprzyjających memu bratu – kolejny drobny gest władczyni i strażnicy odsłonili twarze pojmanych.
Mężczyzna w sile wieku, chłopak i młoda kobieta. Astari rozpoznała ją, była to akolitka Janni, uczennica Mistrza Płomieni. Żołnierze ustawili jeńców w szeregu pośrodku sali, przed grupą otaczającą cesarzową, tak, by ich twarze zwrócone były w stronę młodej czarodziejki.
– Szlachetnie urodzonych zdrajców zazwyczaj czeka ścięcie, przedstawicieli gminu, jak zapewne wiesz, wieszamy, natomiast Bractwo zajmuje się swoimi przestępcami samo. Dla tych jednak uczyniłam wyjątek. Chciałabym zobaczyć próbkę twoich umiejętności. Zabij ich.
Astari powiodła wzrokiem po pojmanych – mężczyźni wpatrywali się w nią niedowierzającym wzrokiem, Janni zaś wydawała się otępiała. Akolitka odszukała spojrzenie Mistrza. Skinął głową. Dziewczyna przymknęła oczy i skoncentrowała się na wybranych obrazach. Potem odchyliła lekko głowę do tyłu i zacisnęła ręce w pięści. Fala bólu przetoczyła się przez jej ciało i w tym samym momencie usłyszała szmer głosów. Otworzyła oczy. Oniemiali strażnicy wpatrywali się w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą stali żywi ludzie, a teraz tylko popiół wirował w ukośnych promieniach słońca. Cesarzowa uniosła brew.
– Wygląda obiecująco, mnie jednak interesuje, jakie miałabyś szanse w starciu z innym magiem?
– Jak wasza wysokość widziała, Magia Popiołów to przede wszystkim zaklęcia działające natychmiastowo. Tacy jak ja nie staczają efektownych pojedynków. Jeśli ktoś się spodziewa ataku, może nas zablokować, gdy jednak moc zostanie uwolniona, nie ma sposobu przeciwdziałania jej.
Cesarzowa namyślała się przez dłuższą chwilę.
– Twój mistrz twierdzi, że nie wie, jak dużo byłabyś w stanie zniszczyć jednym zaklęciem, a nie możemy tego sprawdzić, jeśli twoje umiejętności mają pozostać tajemnicą. Nim tu przyszłaś, powiedział mi jednak również, że ręczy własną głową za to, iż okażą się one wystarczające, by całe przedsięwzięcie było opłacalne. Sądzę, że możemy spróbować. Zobaczymy, czy twoi dawni przyjaciele połkną haczyk…

Przystąpili do omawiania szczegółów. Cesarzowa nie została na całej naradzie, opuściła ich wkrótce wraz z kanclerzem i generałem. Niedługo potem wyszedł Mistrz Wiatrów a jakiś czas po nim Wastar. Zostali we czwórkę: Astari, jej Mistrz, Tehtr i Cedryk. Dziewczyna wróciła do siedziby Bractwa dopiero wieczorem.

Początkowa faza planu miała przebiegać powoli. Enaim musiał udać się z powrotem na wojnę, więc wkrótce Astari została sama. Od czasu rozłamu w Bractwie nikt nie prowadził regularnych nauk. Dziewczyna snuła się po opustoszałej Akademii i rozmyślała.

Egnar, Idrin, Thann, Firi i Yalan. Jedyni przyjaciele, jakich kiedykolwiek miała. Poznała ich jakiś czas po tym, jak została akolitką. W dzieciństwie zazwyczaj pełniła rolę ofiary. Gdy trafiła do Bractwa, początkowo wydawało jej się, że jej los odmieni się także w tym względzie. Wszyscy dookoła zachowywali się raczej uprzejmie. Nikt jej nie bił. Już to wystarczyło, by Astari zaczęła postrzegać osoby ze swojego otoczenia jako życzliwe. Owszem, czasami zdawało jej się, że widzi złośliwe spojrzenia, ale ostatecznie chęć posiadania kogoś bliskiego przeważyła. Przedtem przynajmniej miała matkę, która od czasu do czasu pogłaskała ją, albo powiedziała jakieś ciepłe słowo. Teraz, sama w obcym miejscu, była gotowa przyjąć wszystko, co ktoś zechciał jej zaoferować. A inne dziewczynki były miłe. Tłumaczyły jej, jak ma mówić i jak się zachowywać, żeby zrobić dobre wrażenie na nauczycielach. A że nauki owe po wcieleniu w życie zazwyczaj wywoływały efekt odwrotny, to jej wina, tak przynajmniej sobie powtarzała. Trwało to do czasu, aż wracając którejś nocy z biblioteki podsłuchała rozmowę w jednej z cel. Śmiano się z niej. „Jeszcze trochę naszych podpuszczeń i ta przybłęda wróci do rynsztoka, gdzie jej miejsce.” „Tej nędzarce się wydaje, że może stać się jedną z nas.” „Doprawdy, nie zauważyłam tego jej rzekomego talentu.” „Mnie to się ona wydaje trochę przytępawa.” Od tamtej pory Astari przestała rozmawiać z innymi dziećmi.

Później, gdy wyrosła na całkiem ładną młodą kobietę, nadal trzymała się od innych z dala i w grupie osób, z którymi pobierała nauki, uchodziła za dziwaczkę. Owego dnia, po skończonych zajęciach poszła przespacerować się po murach. Rozciągał się stamtąd wspaniały widok na miasto, otaczające je pola, rzekę i pływające po niej statki. Od północnej strony, na horyzoncie rysowała się ciemna kreska boru. Uznawszy, że znajduje się daleko od cudzych uszu, Astari zaczęła nucić jedną z piosenek, którą swego czasu usłyszała od goszczącego w siedzibie Bractwa barda. Wkrótce do melodii dołączyła prosta iluzja, grupka skrzydlatych postaci tańczących w powietrzu. Dziewczyna tak bardzo skupiła się na kontrolowaniu ich ruchu, że aż podskoczyła, gdy tuż obok niej ktoś powiedział:
– Dobra robota.
Rozejrzała się i jakieś dwa kroki przed sobą dostrzegła drżenie powietrza. Po chwili zmętniało ono, ściemniało i ostatecznie przybrało postać wysokiego, barczystego chłopaka o długich, lekko kręconych ciemnoblond włosach.
– Egnar Reifson z Frostbegen – przedstawił się – Jeśli fortuna oraz Dostojny Brag pozwolą, przyszły Mistrz Wiatrów.
Astari odkłoniła się uprzejmie, lecz chłodno. On, najwyraźniej tym niezrażony, zdawał się mieć ochotę na towarzyszenie jej w przechadzce. Wyjaśnił, że początkowo nauki pobierał w Północnej Stanicy, później jednak jego tamtejsi nauczyciele skierowali go do stolicy. Z zachwytem opowiadał o swoim przybyciu do miasta. Chciała mu odpowiedzieć, że przy bliższym poznaniu wcale nie wygląda ono tak pięknie, ale jakoś nie miała serca zepsuć radosnego nastroju chłopaka. Nie wiedziała nawet, jak to się stało, że rozstali się, obiecując sobie kolejne spotkanie.

Długo się wahała, lecz w końcu poszła. W jego komnatach zastała pozostałą czwórkę. Yalan en Phere był szlachcicem z południa. Podobnie jak Egnar, przybył do stolicy, już będąc akolitą. Poza tym różniło ich prawie wszystko – Yalan był średniego wzrostu, miał ciemną karnację i czarne, kręcone włosy. Kiedy tylko mógł, zamiast tradycyjnego stroju uczniów ubierał bogate szaty ze swoich rodzinnych stron, nosił też starannie przystrzyżoną spiczastą bródkę. Zachowywał się lekko pretensjonalnie, choć częściej bawił tym, niż irytował. Był także urodzonym gawędziarzem. Terminował u Mistrza Miraży, podobnie jak Firi Thynn. Firi była przepiękną kobietą, wysoką brunetką o nienagannej figurze i jasnej cerze. Miała delikatne rysy: wąski nos, pięknie wykrojone usta, błękitne oczy o kształcie migdałów. Nosiła się jak arystokratka, choć – czego Astari dowiedziała się dopiero po pewnym czasie – była nieślubną córką ongiś słynnej na dworze kurtyzany. Idrin Sai, akolitka Mistrza Przemian także mogła poszczycić się niecodziennym pochodzeniem. Urodziła się na przygranicznych terytoriach, które zostały podbite przez Cesarstwo stosunkowo niedawno, bo przed około trzydziestoma laty. Były to niegościnne, górzyste tereny. Ich mieszkańcy uchodzili za barbarzyńców i zapewne cieszyliby się dłużej swoją wolnością, gdyby w ich górach nie odkryto złota. Idrin odziedziczyła po swoich przodkach dziką urodę – burzę jasnorudych loków i żółte oczy, nakrapiane brązowymi cętkami. Pomimo drobnej budowy ciała była bardzo silna; do jedenastego roku życia mieszkała z rodziną w górach, gdzie pomagała przy wszelkich pracach. Potem wędrowny mag wypatrzył jej talent. Odebrano ją rodzicom, choć obiecano przy tym, że gdy ukończy nauki i przysięgnie lojalność Bractwu, będzie mogła do nich wrócić. Wreszcie Thann, uczeń Mistrza Twórcy, z wyglądu niepozorny: niski, gruby i zarośnięty, był najpotężniejszym z całej piątki. Jego umiejętności w pewien sposób były odwrotnością talentu Astari – potrafił stwarzać materię, choć tylko nieożywioną.

Tamtego wieczoru nie wydarzyło się nic niezwykłego. Ot, posiedzieli, porozmawiali. Astari zrozumiała, że wiele ich łączy. Wszyscy byli inteligentni i zdolni, lecz żaden nie miał przyjaciół wśród osób, z którymi się uczył. Przebywając z nowymi znajomymi, uczennica Enaima po raz pierwszy w życiu poczuła się choć trochę swobodnie. Pasowali do siebie. Później, gdy wracała wspomnieniami do tego okresu, mogła tylko stwierdzić, że bez specjalnego wysiłku, po prostu stała się jedną z nich. Nie robili niczego wyjątkowego, ale dla Astari właśnie to, jak normalni akolici spędzali czas wolny, było czymś niezwykłym. Spotykali się po zajęciach i grali w karty lub jeździli do miasta, gdzie odwiedzali tamtejsze oberże. Jako że od czasu do czasu Bractwo wypłacało uczniom niewielkie kwoty pieniędzy, jeśli ci w ramach swych zajęć zrealizowali jakieś pomniejsze zlecenia z zewnątrz, akolitka miała na to fundusze. Bywało, że uczyli się razem. Zwykli traktować magię także jako rozrywkę. Początkowo Astari trudno było przekonać się do takiego podejścia, jednak potem włączyła się w ich prace. Wspólnie projektowali zaklęcia, które potem rzucali wyłącznie dla własnej satysfakcji: tworzyli skomplikowane iluzje, czy realnie istniejące przedmioty o wyszukanym kształcie. Bywało także, iż wykorzystywali czary do żartowania sobie ze starszych akolitów. Choć teoretycznie wszyscy byli zobowiązani do zachowania dyskrecji w kwestii tego, czego uczyli się na prywatnych lekcjach u swoich mistrzów, wszyscy prócz Astari dzielili się swoją wiedzą. Wiedziała, że mają jej za złe, iż nie chce nic mówić na temat dziedziny Mistrzów Popiołów. Chcąc im to wynagrodzić, wkładała całe serce we wspólne dzieła. Czasami potem ganiła się za nadmierne zaangażowanie. Nowa znajomość pochłaniała sporo czasu, który do tej pory poświęcała na dodatkową naukę. Nie raz i nie dwa zdarzyło jej się nie dokończyć pewnych rzeczy na czas, lub też zrobić coś niedbale. Na szczęście miała swoje stare, sprawdzone metody na motywowanie się do nauki i ostatecznie udało jej się wypracować pewną równowagę. Mistrz nie krytykował jej postępowania, zresztą w owych czasach był bardzo zajęty, jak mówił „sprawami Cesarstwa” i miewała u niego lekcje stosunkowo rzadko. Uważała ten okres za najszczęśliwsze dni swojego życia. Byli jej nową rodziną, razem tworzyli piękne rzeczy. Myślała, że tak będzie zawsze.

Astari dość długo przyglądała się pustemu pergaminowi. Powiedzieli jej, co powinna zawrzeć w liście, lecz wciąż nie potrafiła zacząć. „Egnarze, drogi bracie…”. Stary zwyczaj nakazywał magom w zbliżonym wieku i o tej samej randze tytułować się bratem i siostrą. W ich przypadku było to jednak coś więcej, przez pewien czas czuli się naprawdę jak rodzeństwo. Zwierzali się sobie i pomagali. Egnar miał młodszą siostrę, która nie posiadała talentu magicznego i została we Frostbegen, lecz Astari została jego drugą siostrą – z wyboru. To właśnie było dla niej najcenniejsze. Akolitka odpędziła niespokojne myśli i zaczęła pisać.

Tak wiele się wydarzyło i tak szybko. Decyzje zapadły, zanim zdążyliśmy w pełni uświadomić sobie ich konsekwencje – przynajmniej tak było w moim przypadku. Słusznie się domyślasz, że piszę z prośbą o pomoc. Mój Mistrz prawdopodobnie nie żyje a ja obawiam się, że wkrótce zapadnie wyrok na mnie. Wiem, dlaczego mi nie ufaliście. Ty jednak poznałeś mnie na tyle dobrze, że zapewne domyślałeś się, ile on dla mnie znaczył. Nigdy nie powiedziałeś mi, jak bezsensowne były moje rojenia i za to Ci dziękuję. Nie potrafiłabym go zdradzić, tak jak on nie potrafiłby zdradzić służby Cesarstwu. Najwyraźniej inni nie podzielali mojej wiary w jego lojalność. Generał Tred wiele obiecywał sobie po bitwie pod Raden, lecz pomimo zwycięstwa nie udało mu się rozgromić sił Illnara a jedynie zmusić je do wycofania się i przegrupowania. Ponadto poniósł znaczne straty. Późniejsza ofensywa posuwała się wolniej, niż zamierzał. Mój Mistrz brał udział w tych wydarzeniach. Wiele sobie po nim obiecywano, ja jednak wiem, że niezależnie od jego motywów, częste stosowanie Magii Popiołów wyniszcza. Kiedy ostatni raz go widziałam, był na skraju wyczerpania. Możliwe, że po prostu nie mógł być wciąż tak samo skuteczny. Nie wiem, czy uznano go za zdrajcę sabotującego całą operację, czy może zrozumieli, że już na niewiele im się zda, a potrzebowano kozła ofiarnego. Dość rzec, iż od dwóch tygodni nie mam żadnych wiadomości ani od niego, ani o nim. Istnieją tylko dwie możliwości – albo istotnie zmienił stronę i przystał do was, albo nie żyje. Wierzę, że gdyby uciekł, znalazłby sposób, by przesłać mi jakąkolwiek informację. Nie zostawiłby mnie w Bractwie. Pozostaje mi zatem tylko druga możliwość. Nawet osłabiony, wciąż był na tyle potężny, że nie dałoby się go więzić. Nikt nie zaryzykowałby procesu, czy nawet przesłuchania. Jedynym rozwiązaniem dla osoby podejrzewającej go o zdradę, byłoby zabić go, zanim się zorientuje. Kilka dni temu był u mnie Mistrz Popiołów Wastar. Powiedział, że Enaim życzy sobie, bym pod jego nieobecność pobierała nauki u niego. Mojemu Mistrzowi zdarzało się jednak wyjeżdżać na dłuższe okresy i nigdy wcześniej nie oddawał mnie pod opiekę innego maga. Zgodziłam się, nie chcąc wzbudzać podejrzeń. Tak, jak przypuszczałam, zaczął od nakazania mi, bym zademonstrowała swoje umiejętności. Pokazałam mu jedynie część tego, co umiem, uznawszy, że im mniej niebezpieczna im się wydam, tym większe mam szanse przeżycia. Potem jednak było gorzej. Zabrał mnie na przesłuchanie jednej z waszych. Nazywała się Janni. Zmusił mnie, bym patrzyła, jak wydobywa z niej informacje. Powiedziała mu o waszych punktach kontaktowych w stolicy – w „Czarnej sowie” i u hrabiego Taryka, a także o kryjówce partyzantów w Lesie Nadrzecznym. Zdradziła nazwiska waszych szpiegów w Akademii. Jeśli ta wiadomość trafiła w twoje ręce, znaczy to, iż udało mi się dotrzeć do któregoś z nich, zanim dopadło ich Bractwo lub służby Ananny. Nie wiem, jak długo uda mi się tu przetrwać. Nie wiem, do czego jeszcze mnie zmuszą. Może następnym razem Wastar zechce, bym sama kogoś torturowała, albo po prostu zabiorą mnie na wojnę. Kiedy zaczynałam uczyć się Magii Popiołów, upajała mnie władza, którą ona niosła. Nie sądziłam, że zamiast tego stanę się kolejnym narzędziem, służącym do zabijania ludzi. Jesteś jedyną osobą, do której mogę się zwrócić.

Oby Bogowie Ci sprzyjali, bracie

Astari

Treść listu była gotowa. Astari uśmiechnęła się do siebie, przypominając sobie słowa Firi, że najlepsze kłamstwa to takie, które zawierają miarkę prawdy. Akolitka odłożyła pióro i sięgnęła po niewielką broszę z agatem. Dotknęła chłodnej powierzchni kamienia i wyszeptała zaklęcie. Potem odczytała głośno swój list a jej słowa zostały zapisane w przedmiocie. Gotowe. Kolejny czar i zapisana karta rozsypała się w proch, który Astari zdmuchnęła z powierzchni biurka. Niedługo potem zapukano do jej komnaty. Nadszedł czas na przedstawienie.

Sakana spała, choć nie był to sen spokojny. Żyła w ciągłym strachu, odkąd zniknęli Janni i Safar. Byli ostrożni, a mimo to śledczy Bractwa ich odnaleźli. Bardzo możliwe, że teraz służby bezpieczeństwa podążały jej tropem. Nagłe ukłucie bólu wyrwało akolitkę z koszmaru, w którym jej własny Mistrz poddawał ją przesłuchaniu. Poderwała się z łóżka i rozejrzała po celi. Pusto. Nagle, tuż przy swoim uchu usłyszała szept.
– Wstawaj, szybko. Idą po ciebie.
Czyżby dalej śniła? Wstała i podeszła do drzwi. Ktoś zapukał w nie lekko. Dziewczyna prawie podskoczyła ze strachu. Przemogła się i ostrożnie uchyliła drzwi, jednocześnie rzucając zaklęcie, pozwalające jej lepiej widzieć w ciemnościach. Rozpoznała młodą kobietę, która do niej przyszła. Astari wyglądała na przerażoną.
– Nie mamy czasu do stracenia.
Nagle na Sakanę spłynął głęboki spokój. Co złego mogło się stać, już się stało.
– Zaczekaj chwilkę – odpowiedziała.
Pod łóżkiem miała ukrytą sakwę z najpotrzebniejszymi rzeczami, ostatnio zresztą nawet sypiała w ubraniu. Złapała jeszcze płaszcz, wiszący przy drzwiach i wybiegła na korytarz.
– Słyszysz? – wyszeptała Astari.
Rzeczywiście, w pustych korytarzach echo niosło odgłosy kroków.
– Tędy – wyszeptała uczennica Enaima.
Pobiegły. Astari prowadziła młodszą koleżankę labiryntem przejść, schodów i pomieszczeń. Sakana ze zdziwieniem stwierdziła, że zamiast do wyjścia zmierzają do dużej sali, w której zazwyczaj odbywały się oficjalne spotkania.
– Wyjścia zostały obstawione – wyjaśniła akolitka – Jednak tu nie jest wysoko.
Na szczęście sala nie była zamknięta na klucz. Gdy znalazły się wewnątrz komnaty, Astari cicho przymknęła drzwi i uchyliła jedno z okien. Wyszły na dość obszerny gzyms. Kilka metrów dalej ściana kwater akolitów zbliżała się do ściany jednego z budynków dla służby.
– Musisz przeskoczyć na jego dach – powiedziała Astari. Potem wyjaśniła Sakanie, jak najszybciej dostać się do bramy prowadzącej poza mury.
– A ty?
– Jeśli ja ucieknę, pościg będzie o wiele większy a twoje szanse mniejsze. Poza tym – twarz Astari na chwilę wykrzywił grymas – Muszę poczekać jeszcze trochę… Weź to – wsadziła w rękę młodszej akolitki niewielki przedmiot – To wiadomość przeznaczona dla Egnara Reifsona. Zapewne zechcecie wcześniej zapoznać się z jej treścią… zresztą nawet powinniście tak uczynić… proszę jednak, by ostatecznie trafiła do jego rąk. Żegnaj.

Po wszystkim przekradła się do swoich pokoi i położyła do łóżka. Zaczęło się. Czy wiadomość istotnie trafi do Egnara? Czy uda się go przekonać? Zawsze był bardzo uczuciowy, sporo także mówił o etosie szlacheckiego honoru, jaki wyznawała, przynajmniej w teorii, północna szlachta. Astari podejrzewała, że to właśnie ów honor kazał Reifsonowi opowiedzieć się po stronie prawowitego następcy tronu. Być może teraz sprawi, że jej dawny przyjaciel uniesie się chęcią pomocy marnotrawnej „siostrze”. Długo nie mogła zasnąć. Rozpamiętywała przeszłość, raz za razem wracając do doznanych krzywd. Tak działała jej pamięć – utrwalała ze szczególną wyrazistością chwile złe i smutne. Mistrz Enaim wyjaśnił, że to także uczyni ją lepszym magiem, czasami jednak Astari wolałaby, by wszystko to odpłynęło, rozmyło się, odeszło.

Nie mogła wskazać ostrej granicy, bo i zmiana nie nastąpiła szybko, chociaż z perspektywy czasu potrafiła dostrzec moment, w którym zaczęło się psuć. Był to dzień, kiedy Thann, Egnar i Idrin zostali mianowani Mistrzami. Firi i Yalan usłyszeli z kolei, że ich terminowanie także pomału dobiega końca. Musieli się skupić na nauce, zresztą to właśnie wtedy Enaim zlecił Astari zaprojektowanie zaklęcia zakotwiczonego w pestce granatu. Nie mieli więc dla siebie czasu. To znaczy tak myślała, bo w pewnej chwili zorientowała się, że często spotykali się ze sobą w Kwaterach Mistrzów, gdzie przeprowadzili się Egnar i pozostała dwójka. Tyle że nikt jej o tych spotkaniach nie powiadamiał. Astari poczyniła także kilka innych, gorzkich spostrzeżeń. Zdawała sobie sprawę, iż wszyscy korzystali w swoich pracach z jej pomysłów i projektów. Zazwyczaj ją to cieszyło; uważała, że lepiej, gdy jej wysiłek posłuży jeszcze komuś innemu. Teraz przyszło jej poznać także drugą stronę – część jej przyjaciół już była Mistrzami, pozostałym niewiele do tego brakowało i pomoc Astari nie była już im potrzebna. Tak samo, jak kiedyś po prostu stała się jedną z nich, tak teraz równie gładko przestała nią być. Duma nie pozwoliła jej prosić, czy zabiegać. Zaangażowała się w pracę całą sobą, wykorzystując własne zranione uczucia do zasilenia mocą wymaganego przez Enaima zaklęcia. Gdy je skończyła, nieoczekiwana nagroda w postaci Seda upoiła Astari do tego stopnia, że nawet śmierć cesarza Ullhara niewiele ją obeszła. Owszem, wraz z innymi magami uczestniczyła w pogrzebie oraz koronacji Ananny na cesarzową, jednak przez większość czasu smakowała swoją zemstę. Potem pierworodny syn Ullhara wrócił z misji dyplomatycznej do królestwa Afenu i rozpoczęła się wojna o sukcesję. Bractwo oficjalnie opowiedziało się po stronie Ananny. Wielu Mistrzów, w tym Enaim, dołączyło do armii. Tym razem zabrał ją ze sobą. Plan zakładał udanie się w miejsce, gdzie miała zgromadzić się największa z armii Illnara. Do bitwy istotnie doszło, choć siły okazały się znacząco mniejsze, niż się spodziewano. Gdy zrozumieli, że był to manewr odwracający uwagę, było już za późno. Nikt nie spodziewał się, że w czasie kiedy wierni Anannie magowie wyruszą na bitwę, dojdzie do przewrotu w Głównej Siedzibie Bractwa. Zanim cesarzowa zarządziła odwrót, część Mistrzów i akolitów opuściła Akademię i udała się na tereny kontrolowane przez zwolenników Illnara. Wśród buntowników znaleźli się także Egnar i jego towarzysze.

Odpowiedź nadeszła, gdy Astari zaczęła już wątpić w powodzenie planu. Przekazał ją jeden z młodszych uczniów, jeszcze nawet nie akolita. Wiadomość zapisano w niepozornym wisiorku ze szlifowanego kamienia. Uczennica Enaima musiała długo zwlekać z jej odczytaniem, tak, jakby naprawdę bała się, że ktoś mógłby ją zdemaskować. Była niemal pewna, że szpiedzy Illnara obserwują ją. Wreszcie, kiedy wieczorem udała się na spoczynek, ścisnęła w dłoni kamień i szepnęła zaklęcie. W jej uszach rozbrzmiały słowa wypowiadane głosem Egnara „Siostro moja”. Astari uśmiechnęła się. Wszystko wskazywało na to, że ponownie wczuwał się w rolę.

Dziękuję ci za pomoc, której udzieliłaś Sakanie. Muszę cię powiadomić, iż wszystko wskazuje na to, że twój mistrz istotnie nie żyje. Nasi szpiedzy stracili go z oczu niedługo po bitwie pod Uvener. Napisałbym, że mi szkoda, ale to nieprawda. To był zły człowiek. Manipulował tobą. Zresztą, nie tylko tobą. Słyszałem z pewnego źródła, że w dniu, w którym został oficjalnie uznany Mistrzem, zamordował swojego nauczyciela i jednocześnie opiekuna. Dziwię się, iż nie został za to ukarany, jednak z tego, co zrozumiałem, Magowie Popiołów mają swój własny kodeks, który przewiduje takie przypadki. Enaim zaczął z rękami splamionymi krwią i potem także nie wzdragał się przed niczym. Powiedzieć, że był zamieszany w spisek, mający na celu usunięcie Ullhara i osadzenie na tronie Ananny, to mało. Twój mistrz był jednym z głównych pomysłodawców. Wraz z kilkoma sprzymierzeńcami złożyli propozycję księżniczce, wiedząc, że jeśli będzie zawdzięczać im tron, Bractwo uzyska jeszcze większe wpływy na dworze. Doszli do porozumienia. Nie zdziwiłbym się zresztą wcale, gdyby okazało się, że mistrz został zamordowany z rozkazu Ananny, chcącej pozbyć się osób, które wiedziały za wiele i wobec których miałaby zbyt duży dług wdzięczności. Dlatego raduję się, że uwolniłaś się wreszcie spod jego wpływu. Z żalem piszę, że moi sprzymierzeńcy nie są do końca co do tego przekonani. Pracuję nad tym, by zmienić tę opinię. Postaram się wyciągnąć cię z Akademii. Pozostaniemy w kontakcie. Wszelkie wieści przekazywać możesz przez Warika. Nie trać nadziei!

Twój brat w mocy i sercu, Egnar

Zatem przynęta chwyciła. Teraz trzeba było rozegrać to w rozsądnym tempie, bo choć Egnar łatwo się zapalał, jego entuzjazm zazwyczaj nie trwał długo. Bycie starszym bratem już raz mu się znudziło.

Czas mijał. Wymienili kilka listów. Astari zamieszczała w swoich wiadomościach przygotowane przez Cedryka informacje, jakie pomocnica Mistrza Wastara miała prawo znać. Ruchy wojsk, o których i tak szybko zrobiłoby się głośno. Czasem wiadomości o tym, czyje nazwisko padło w kontekście osoby podejrzewanej o sprzyjanie Illnarowi, albo kto już został schwytany. Ostatnia z informacji miała być prawdziwą gratką. W liście miało wyglądać to tak, jakby akolitka nie wiedziała, o co naprawdę chodzi – ot, kolejna wieść o wymarszu armii, tym razem w kierunku Zachodnich Borów. Astari wyrażała zdziwienie, że właśnie tam pchnięte zostają tak znaczne siły. „Wiedziałam, że w lasach ukrywają się lekkie oddziały ludzi Cesarza, lecz przecież nie sposób rozbić ich atakiem zmasowanego wojska. Mistrz Wastar także tam jedzie, stąd wiem. Zabiera mnie ze sobą. Ostatnio bardzo na mnie naciskał, musiałam pokazywać mu, że „czynię postępy”, by nie nabrał podejrzeń. Na razie kazał mi tylko niszczyć kamienne mury, ale wiem, że najchętniej poleciłby mi trenować na ludziach. Boję się. To może być moja szansa – uciec w trakcie przemarszu przez puszczę…”. Egnar, czytając ten list, miał stwierdzić, że Ananna szykuje się do ataku na zamek Grann, który stanowił kryjówkę Illnara, kilku jego dowódców oraz sporej części magów. To powinno skłonić ich do bardziej zdecydowanych działań. Odpowiedź nadeszła szybko. „Uwierz mi, informacje, które przesłałaś, okazały się dla nas bardzo cenne. Przygotowujemy plan odbicia cię podczas bitwy, którą będziemy musieli im wydać, gdy tylko znajdą się w Borach.”

Od wymarszu minęło już sześć dni. Posuwali się naprzód szybkim tempem. Żołnierze obozowali pod gołym niebem, ale ich dowódcy oraz magowie spali w gospodach, o ile oczywiście jakaś się trafiła. Tak było i tego wieczora. Zmęczona całodzienną jazdą i nieustannym stresem Astari z ulgą skorzystała z miednicy z ciepłą wodą a następnie ułożyła się do snu. Obudził ją szelest. Czy to Egnar postanowił odbić ją wcześniej? A może ktoś uznał, że lepiej będzie ją po prostu zabić.
– To ja, Astari – rozległ się w ciemności głos Mistrza.
Poderwała się na łóżku.
– Spokojnie – usłyszała nutkę rozbawienia.
Bladożółty blask magicznego ognika wydobył z mroku jego sylwetkę. Choć raz nie miał na sobie szarego stroju, tylko zwykły płaszcz podróżny z brunatnego materiału, lnianą koszulę i skórzane, ciemne spodnie.
– Co tutaj robisz, Dostojny? – wyszeptała – Jeśli dowiedzą się, że żyjesz, cały plan pójdzie na marne.
– Zdaję sobie z tego sprawę lepiej niż ty, córko. Jest jednak kilka powodów, dla których musiałem cię zobaczyć – odsunął sobie krzesło i usiadł.
Podziwiała jego opanowanie. Przemawiał tak spokojnie, jakby przebywali teraz w Akademii a ona właśnie przyszła do niego na naukę. Przyglądał się jej przy tym badawczo, jak miał w zwyczaju. Brakowało jej tego spojrzenia.
– Dzielnie się spisujesz – powiedział z lekkim uśmiechem.
– Robię, co mogę, by cię nie zawieść, Dostojny.
– Wiem – odrzekł i zamilkł.
– Cesarzowa zgodziła się na mój plan, ale nie dba o ciebie – podjął Enaim po chwili – Sprytnie połączyła cele. Niezależnie od twojej misji ta ofensywa ma zmusić Illnara do zmiany swojej kwatery głównej. Najprawdopodobniej wycofa się do twierdzy Daw. Istnieje już plan na tę okoliczność. Oblężenie powinno się udać, choć straty byłyby w takim przypadku ogromne, ponadto istnieje spore ryzyko, że cesarz i jego najpotężniejsi sprzymierzeńcy zdołaliby się wymknąć. Jeśli chodzi o ciebie, Ananna liczy na to, iż uda ci się zabić choć kilku magów. To, że potem musiałabyś jakoś wydostać się z opanowanego przez wroga terenu, nieszczególnie ją obchodzi.
Astari uśmiechnęła się krzywo.
– Narzędzie do zabijania.
– Tak – odparł poważnie – Ale nie dla mnie. Przyszedłem, by zakończyć twoje szkolenie na Mistrza Popiołów – odsunął połę płaszcza, by mogła zobaczyć, że w pochwie u jego pasa zamiast miecza znajduje się różdżka – Gdy przekażę ci ostatni fragment mej wiedzy, wyniosę cię do godności Mistrzyni.
– Ale taka uroczystość…
– Wcale nie musi odbywać się w Akademii, przy udziale innych Mistrzów i z całą tą pompą. To sprawa między tobą a mną, córko.
– Dlaczego? – spytała cicho.
– Powiedziałem. Chcę, byś odniosła prawdziwe zwycięstwo i wyszła z tego żywa.
Skinęła głową.
– Nie o to pytałam, Dostojny. Dlaczego chcesz uczynić mnie Mistrzynią teraz, zanim wykonam swoje zadanie?
– Ponieważ na to zasługujesz – wyciągnął różdżkę i odłożył na stół przed sobą – Tak naprawdę powinienem był to zrobić już jakiś czas temu, ale nie chciałem przyciągać uwagi. Teraz jednak nie ma już czasu. Jesteś na drodze do siedziby wroga a ja chcę, byś dotarła tam jako pełnoprawny mag.

Gdy się obudziła, Mistrza nie było. Nie zdziwiło jej to. Pozostawało pytanie, czy udało mu się wymknąć niezauważenie. Kolejna niewiadoma a tymczasem rozstrzygnięcie zbliżało się wielkimi krokami. Astari była jednak zbyt zmęczona, by się poważnie zmartwić. Zresztą, owego dnia wszystko wydawało jej się nierealne, jakby patrzyła na świat zza szyby. Obraz od czasu do czasu zdawał się falować, dźwięki docierały do niej przytłumione. Tym, czego była całkowicie pewna, był ból – lekki, lecz nie dający o sobie zapomnieć. Kiedy jechali starym traktem przez las, od czasu do czasu łapała się na tym, że jej dłoń bezwiednie zmierza w stronę miejsca, gdzie poprzedniej nocy Enaim wypalił na jej skórze znak Mistrza. Jakże inaczej wyglądała ta chwila w porównaniu z tym, co sobie nieraz wyobrażała. Nie było uroczystości, tłumu widzów, przemówień i podziękowań, tylko oni dwoje w niewielkim pokoju dla podróżnych, oświetlonym bladym światłem kaganka. Leżała na łóżku w samej koszuli, zagryzając w zębach poduszkę, by nie krzyczeć, a Mistrz ostrożnie kreślił czubkiem różdżki skomplikowane linie na jej biodrze. Astari nie mogła ryzykować, że ktoś zauważy symbol przypadkiem, choć zazwyczaj znaki umieszczano tam, gdzie mogły być widoczne – na ramionach, dłoniach, plecach. Tradycyjnie też po skończeniu ceremonii nowo mianowani mistrzowie otrzymywali szaty w kolorach odpowiadających ich dziedzinom. Bez tego także musiała się obejść. Enaim podarował jej jedynie popielatą jedwabną chustkę, ozdobioną delikatnym srebrnym haftem. Mimo to nie żałowała.

Zaatakowali o zmierzchu; na szczęście do tego czasu Astari zdołała zmusić się do skupienia uwagi. Domyślała się, że tak to będzie wyglądać, ale mimo to przeraził ją chaos, który nastał po tym, jak spomiędzy drzew nadleciały pierwsze strzały. Wkrótce potem las otaczający kolumnę wojska zaczął płonąć. Magowie próbowali pchnąć siłę pożaru przeciwko oddziałom Illnara, ale tamci mieli swoich czarodziejów, walka okazała się więc wyrównana. Tak, jak jej polecono, Astari rzuciła na siebie umówione zaklęcie ochronne. Była to specjalnie zmodyfikowana wersja, która miała uczynić ją widoczną dla magów. Egnar obiecywał, że gdy tylko zostanie ono dostrzeżone, oddział jego ludzi ruszy, by wyciągnąć akolitkę z pola bitwy. Warto jednak, by ona sama wcześniej znalazła się blisko linii drzew. Nie mogła tego zrobić za wcześnie – nie chciała wszak stać się celem jakiejś zbłąkanej strzały. Astari z trudem opanowała spłoszonego konia i zmusiła go do pozostawania w środku szyku. Dookoła niej kłębili się żołnierze, blask płomieni odbijał się od ich pancerzy i hełmów, oświetlał twarze. Słyszała ich krzyki, przemieszane ze szczękiem oręża i rżeniem koni. Nie mogła poddać się panice. „Oto ja, Mistrzyni Popiołów” – szeptała w myślach rytualne słowa, wypowiedziane podczas jej mianowania – „Jestem swoim największym wrogiem i nie lękam się niczego. Kroczę krawędzią przepaści.” Zdołała odzyskać panowanie nad sobą. Kiedy uznała, że warto zaryzykować, zaczęła torować sobie drogę pomiędzy żołnierzami. Równocześnie z lasu wybiegła gromada ludzi i rzuciła się jej naprzeciw. Żołnierze cesarzowej zwarli szeregi. Astari rzuciła kilka zaklęć, które pomogły napastnikom te szeregi złamać. Komuś znikła broń, komu innemu nagle grunt zapadł się pod nogami. Nie chciała ich zabijać, skoro przed Egnarem udawała wrażliwą osobę. Walka nie trwała długo. Ludzie Illnara dotarli do Astari, ktoś chwycił lejce jej konia, po czym cofnęli się w las tak szybko, jak szybko wcześniej się z niego wyłonili. Odjeżdżając, zwaliła za sobą kilka drzew, by opóźnić pościg. Odgłosy bitwy cichły za jej plecami, gdy otoczona przez swoich „wyzwolicieli” zagłębiała się w puszczę. Wędrowali, zatrzymując się jedynie na krótkie postoje. Astari pozwoliła sobie na odrobinę ulgi. Na razie jej wierzyli.

Wieczorem następnego dnia dołączył do nich Egnar. Wyglądał inaczej, niż go zapamiętała i nie chodziło tu o to, że teraz miał na sobie pochlapaną krwią i osmaloną kolczugę a włosy ściął krótko. Największą różnicę robił poważny i zacięty wyraz twarzy młodego maga. Astari miała wrażenie, jakby nic w nim nie pozostało z niefrasobliwego akolity, którym niegdyś był. Jego lewa ręka zwisała na temblaku zrobionym z czyjejś koszuli. Był znużony i starał się maskować ból. Mimo to uśmiechnął się do „siostry”, choć zaraz potem zaczął rozmawiać z dowódcą oddziału. Przez chwilę omawiali sytuację. Astari próbowała się temu przysłuchiwać, była jednak zbyt zmęczona, by należycie skupić uwagę. Wreszcie, gdy skończyli, podjechał do niej.
– Bogom dzięki, że ci się udało! Chciałem spróbować wcześniej, ale moi sojusznicy wciąż nie byli przekonani.
Uśmiechnęła się do niego blado.
– Rozumiem, uwierz mi. Aż nadto rozumiem – skrzywiła się lekko – Tak, wciąż o nim myślę. Był, kim był, ale to on mnie odnalazł. Uczynił mnie tym, kim jestem – świeże wspomnienie smagnęło ją jak bicz.
Wzdrygnęła się. Egnar najwyraźniej wziął to za dobrą monetę.
– Jak się czujesz? Dasz radę? Musimy podjechać jeszcze kawałek. Znam dobre miejsce, gdzie będziemy mogli zatrzymać się na dłużej.
Skinęła głową. Ruszyli dalej. Astari mogła wreszcie pozwolić swoim myślom odpłynąć, czy może raczej powrócić do wydarzeń z nocy poprzedzającej bitwę.

Kiedy Enaim wreszcie skończył, wypluła z ust materiał i przez chwilę leżała całkiem nieruchomo. Przez ten czas Mistrz krzątał się po pomieszczeniu. Zwilżył w miednicy znalezioną w bagażu Astari chustkę, po czym ostrożnie otarł jej twarz, a potem przyłożył chłodny materiał do poparzonej skóry. Jęknęła i spróbowała podciągnąć koc, co spowodowało kolejną falę bólu. Mag wyciągnął z kieszeni płaszcza niewielką buteleczkę.
– To powinno uśmierzyć ból – powiedział łagodnie, podając Astari naczynie – Niestety, nie ma z nami Mistrza Uzdrowień.
Przełknęła. Napój był chłodny i miał ostry, korzenny smak.
– Dziękuję – starała się uśmiechnąć, lecz ból zepsuł efekt – Za wszystko, Dostojny. Za to, że przyszedłeś. Wtedy i teraz.
– Nie musisz mnie w ten sposób tytułować, od teraz jesteśmy równi – powiedział Enaim, pomagając jej usiąść i samemu sadowiąc się na krawędzi łóżka – Twoja nauka się skończyła i, jak sądzę, należy ci się prawda.
Świeżo upieczona Mistrzyni spojrzała na swojego nauczyciela pytająco.
– Egnar miał rację, podejrzewając, że to ja stoję za spiskiem, w wyniku którego wybuchła obecna wojna – oznajmił spokojnie.
Nie mogła powiedzieć, że zdziwiła ją ta informacja.
– Cesarz był już stary i schorowany. Uznaliśmy, że lepiej, by umarł w dogodnym dla nas momencie. Od dłuższego czasu obserwowaliśmy Illnara i Anannę. Podjęliśmy decyzję, które z nich będzie dla nas przydatniejsze, gdy osiądzie na tronie. Illnar, z jego ambicją i uporem nie był preferowanym kandydatem. Nie byłoby łatwo na niego wpływać, poza tym marzyły mu się wielkie podboje i wzmacnianie cesarskiej władzy. Dlatego wzięliśmy sprawy w swoje ręce. Książę nie był zbyt popularny z powodów wyżej wspomnianych, a także ze względu na brak tolerancji dla innowierców. Sądziliśmy, że będziemy w stanie tak pokierować sytuacją, iż skończy się na rebelii, może nawet wojnie domowej, ale nie w takiej skali. Jak widzisz, pomyliliśmy się sromotnie w kwestii poparcia dla księcia. Okazało się, że zbyt wielu możnowładców woli jego, niż kobietę na tronie. A już zupełnie nie spodziewaliśmy się rozłamu w Bractwie.
– Rozumiem – Astari uśmiechnęła się cierpko – Dostrzegam mechanizmy, nie umiałabym jednak sama pociągać za sznurki. Uczciwie mówiąc, nie wiem, czy kiedykolwiek zdołam się tego nauczyć.
– Egnar miał także rację w innych sprawach – podjął Enaim, pozostawiając jej wypowiedź bez komentarza.
– W kwestii twojego mistrza?
– Tak – odparł chłodno – A także wtedy, gdy stwierdził, że manipulowałem tobą.
– Wiem… – powiedziała cicho – Zawsze wiedziałam.
– Poniekąd to twoimi rękami zabiłem cesarza.
Tym razem ją zaskoczył, ale szybko skojarzyła fakty. Owoc granatu. Doceniła wyrafinowanie Mistrza, nigdy nie sądziła, że interesuje go religijna symbolika.
– Jeszcze coś, Dos… Enaimie? – zapytała, pragnąc, by w jej głosie zabrzmiała drwina.
– Tak – odpowiedział, spoglądając jej w oczy – Odkryłem twój talent, kiedy byłaś jeszcze niemowlęciem.
Przez chwilę patrzyła na niego wzrokiem pełnym niedowierzania i bólu.
– Nie zabrałem cię stamtąd od razu, tylko obserwowałem z ukrycia – ciągnął mag, choć w jego głosie zabrzmiała jakaś nowa nuta – W ciągu ostatnich ośmiu pokoleń nie trafił się nikt z porównywalnym potencjałem. Niektórzy z nas zaczęli wręcz twierdzić, że to sama magia słabnie.
– I ten potencjał należało rozwinąć – dokończyła gorzko – Zgodnie z wymaganiami naszej dziedziny.
– Wiedziałem, kim możesz się stać i jak do tego doprowadzić.
– Nigdy nie zastanawiałeś się, jak to mogło wyglądać z mojej strony – stwierdziła z zadziwiającym spokojem, mimo, że czuła, jak zbiera jej się na łzy.
– Nie musiałem się zastanawiać. Mój Mistrz postąpił wobec mnie w identyczny sposób.
– I mimo to…
– Coś za coś – Enaim uśmiechnął się krzywo – Teraz, tutaj, jesteś moim najdoskonalszym dziełem. Posiadasz siłę, która niemal dorównuje Vaanie, moc zdolną obracać w proch miasta.
Astari chciała zapytać, czy zamierza ją zniszczyć tak, jak kazał jej zniszczyć drewnianą katedrę. Potem zrozumiała, co chciał osiągnąć poprzez swoje wyznanie. Usiadła prosto, wyciągnęła w jego stronę dłonie i musnęła opuszkami palców jego włosy. Kosmyki, których dotknęła, osypywały się pod jej dotykiem. Nie poruszył się. Spoglądał tylko na nią wyczekująco i z pewnym zaciekawieniem. Przez chwilę napawała się wszelkimi możliwościami. Potem wygasiła moc.
– Stworzyłeś mnie taką – odezwała się w końcu, chwytając oburącz jego głowę.
Przez ułamek sekundy, nim jeszcze jej dłonie dotknęły policzków Enaima, w jego oczach zamigotał strach.
– I teraz – wolno cedziła słowa – weźmiesz mnie taką, jaką jestem.
Pociągnęła go ku sobie i wpiła się w jego usta. Nie wydawał się być niezadowolony z takiego obrotu sprawy.
– Lubisz ostro grać – powiedziała mu w przerwie pomiędzy jednym a drugim pocałunkiem.
– Ty także – odparł, wsuwając prawą rękę pod koc. Jego dotyk sprawił, że aż zadygotała – Kogo chcesz tym ukarać? Mnie, siebie, nas oboje?
Nie odpowiedziała, zajęta ściąganiem z niego koszuli. Więcej już nie rozmawiali tej nocy. Nie musiała pytać, czym są długie blizny na jego plecach. Nie chciała także znać kolejnych prawd, o ile jeszcze zostały jakieś do wypowiedzenia. Wydawał się wiedzieć, że przedtem nie miała mężczyzny. Był delikatniejszy, niż sądziła, delikatniejszy nawet, niż chciała. Całował jej pokaleczone ręce i głaskał po głowie. Nie spieszył się, ale i tak wszystko trwało zbyt krótko, zresztą oboje byli zmęczeni. Zasnęła przytulona do niego.

Następnych pięć dni spędzili w drodze. Pasmo gór, początkowo widoczne jedynie w postaci szarego konturu na horyzoncie, rosło i nabierało szczegółów.
– Twoja wiadomość bardzo nam pomogła – powiedział Egnar pewnego wieczoru – Gdyby nie ona, nie zdołalibyśmy wycofać naszych sił do Daw. A tam możemy bronić się bardzo długo. W twierdzy znajdują się głębokie studnie i co ważniejsze… korytarze wiodące na drugą stronę gór, do Raganii – młody mag uśmiechnął się – Choć oficjalnie Ragania zachowuje neutralność, Król Dhran sprzyja Illnarowi i będzie podsyłał nam żywność. Teraz, gdy Enaim nie żyje, z Mistrzów Popiołów zostali jedynie Wastar i Rodryk, obaj zbyt słabi, by poważnie nam zagrozić. Mamy u siebie trzech Mistrzów Twórców. Będą w stanie łatać zniszczone mury. Gorzej z ludźmi, ale po pierwsze nie damy im podejść zbyt blisko, a po drugie tak naprawdę potrzebujemy jedynie przetrwać przez czas potrzebny do przeprowadzenia naszych głównych operacji – Głos młodego maga był pewny i zdecydowany – Ananna będzie chciała za wszelką cenę dopaść brata, by ostatecznie wyeliminować zagrożenie. To może ją zgubić, jeśli pchnie do Daw zbyt duże siły. Na to właśnie liczymy.
– I tak wiele ryzykujecie – Astari zmarszczyła brwi – Jeśli coś się stanie cesarzowi…
– Cesarz nie zamierza pozostać w Daw podczas oblężenia. Będzie obecny na samym początku, by atakujący uwierzyli, że został tu uwięziony. Potem opuści twierdzę. Mistrzowie Miraży pracują właśnie nad odpowiednią iluzją.
– Sprytne. Ale co potem? Jak długo jeszcze będzie się to ciągnąć?
– Jeśli nasze plany się powiodą, już wkrótce zyskamy przewagę i zmusimy Anannę do zrzeknięcia się tronu.
– Wiesz, aż do niedawna wojna była dla mnie abstrakcją. Tuż po jej wybuchu wyruszyłam wraz z innymi, ale Enaim kazał mi obserwować walkę z daleka – Astari skrzywiła się lekko – Teraz… To był tylko ułamek bitwy, ale wiem, że chciałabym, by to wszystko jak najszybciej się skończyło.
– Tak się stanie – zapewnił ją Egnar. W jego głosie pobrzmiewało przekonanie.
– Tak – odpowiedziała – Oby bogowie poprowadzili nas ku jak najszybszemu zakończeniu tej wojny.

Szóstego dnia dotarli do podnóża gór i zaczęli wspinać się ścieżką prowadzącą wśród połaci kosodrzewiny. Jeszcze tylko kilka godzin. Astari dostrzegła przełęcz pomiędzy poszarpanymi szczytami i zarysy ulokowanej tam twierdzy. Trzy zwieńczone blankami grube wieże wyraźnie odcinały się na tle nieba. U bram stanęli późnym popołudniem. Z bliska Daw robiła jeszcze większe wrażenie. Masywne mury z ciemnoszarego kamienia zdawały się wyrastać ze skały, na której postawiono zamczysko. Skała ta piętrzyła się po jednej stronie przełęczy tak, że do zamku należało wspiąć się stosunkowo wąską, wijącą się zakosami drogą. Na znak dany przez Egnara wrota otwarły się i podniesiono kratownicę. Wjechali na dość duży dziedziniec pełen ludzi i koni.

Astari nie zdziwiła się, gdy spostrzegła, że Egnar prowadzi ją do największego z donżonów. Towarzyszyło im również czterech żołnierzy.
– Mistrzowie pragną zobaczyć się z tobą – wyjaśnił.
– Rozumiem – starała się, by w jej głosie zabrzmiał smutek.
– Ale potem na pewno uda nam się spotkać całą szóstką i pogawędzić, jak za starych dobrych czasów.
– Często zdarzało mi się myśleć, że chciałabym, by one wróciły. Dobrze mi było wtedy z wami – powiedziała cicho – Jak nigdy wcześniej i później.
– Też czasem chciałbym być znowu młody i beztroski – Egnar uśmiechnął się do wspomnień – Ale czas nie stoi w miejscu. To chyba jedyna moc, której żadnemu z nas nie udało się okiełznać. Nie martw się, kto wie, co nas jeszcze w życiu czeka.

Do tej pory często wspominała tamtą noc, najszczęśliwszą w jej życiu. Najkrótszą noc w roku, Święto Edd. To był pomysł Firi, by tym razem nie dołączać do zabawy na ulicach stolicy, tylko wyjechać gdzieś dalej, na wieś. Yalan trochę protestował, ale inni byli za i w końcu stanęło na tym, że o świcie poprzedzającym świąteczną noc opuścili siedzibę Bractwa. Skierowali się na północ, gdzie wśród poletek i borów rozrzucone były niewielkie osady. Przejechali przez kilka, w końcu zatrzymali się w wiosce o nazwie Fanay, liczącej sobie ledwie kilkudziesięciu mieszkańców. Kiedy dotarli na miejsce, wieśniacy kończyli przygotowania. Na pobliskiej łące rozstawiono ławy i stoły. W regularnych odstępach powbijano w ziemię słupki z pomalowanego na różne kolory drewna, których wierzchołki ozdobiono świeżymi roślinami i wstążkami. Kwiaty zdobiły także znajdującą się nieopodal niewielką drewnianą kapliczkę, przed którą już usypano ofiarny stos. Dokładnie naprzeciwko niej, po drugiej stronie łąki, ustawiono podest dla muzykantów. Firi wywiedziała się, gdzie można znaleźć sołtysa i udała się na rozmowę z nim. Wróciła zadowolona – w zamian za próbkę magicznych umiejętności zgodzono się ugościć ich na święcie.

Zaczęło się o zachodzie przed kaplicą. Tutejszy kapłan, siwy staruszek w ciemnozielonej szacie, zdobionej aplikacjami w kształcie liści, wyrecytował długą modlitwę pochwalną na cześć słońca. Astari słuchała jej, wpatrując się w niebo, gdzie warstwy chmur przybierały najrozmaitsze odcienie, od złocistego pomarańczu po ciemny fiolet. Kiedy kapłan skończył, bladym purpurowym światłem lśniły jedynie najwyżej położone obłoki. Rozbrzmiała muzyka, a wszyscy zasiedli do stołów, gdzie czekały już kołacze, miód, pieczyste, ryby, drób, sery i duże ilości owocowego wina. Zaczęła się biesiada. Gdy zrobiło się już zupełnie ciemno, sołtys dał znak i na podest wkroczył zaproszony na tę okazję wędrowny bard – mężczyzna lat około czterdziestu w koszuli z pomarańczowego materiału i ciemnoczerwonych spodniach. Towarzyszyli mu także Yalan i Firi. Bard zaczął recytować; opowiadał stare legendy o bogach, tłumaczące następowanie pór roku, czy zjawiska takie jak burze, śnieg i tęcza. Według jego słów akolici tworzyli obrazy, delikatne, ulotne, drżące jak kolorowe płomienie. Wieśniacy przypatrywali się przedstawieniu zachwyceni, od czasu do czasu szepcząc do siebie. Opowieści trwały długo, chłopi domagali się kolejnych. O północy musiały się one skończyć, gdyż nadszedł czas na kolejny religijny obrzęd. Mała dziewczynka w białej sukience i z niebieskimi kwiatami wplecionymi we włosy przyprowadziła przed świątynię jagnię, za nią zaś starszy już chłopiec wiódł młodego byczka. Kapłan odmówił kolejną modlitwę, po czym zabił obydwa zwierzęta. Potem chłopiec rozpalił stos, a dziewczynka wsypała do niego zioła, które nadały dymowi intensywną, ostrą woń. Kapłan oprawił zwierzęta, mięso nadział na żerdzie, pozostałe części wrzucił do ognia i zaintonował pieśń, którą podchwycili wszyscy wieśniacy. Gdy skończyli, biesiada rozpoczęła się ponownie. Muzykanci grali skoczniejsze melodie, co młodsi uczestnicy zabawy zaczęli tańczyć. Akolici dołączyli do zabawy. Mało który mieszkaniec Fanay odważył się zaprosić któreś z nich do tańca, ale mieli przecież siebie. Później, gdy nieco się zmęczyli a wino zaczęło ciążyć im w głowach, Firi rzuciła zaklęcie, które na krótko rozświetliło niebo dziesiątką kolorowych świateł a Yalan dodał do tego swoje migoczące smugi. Wieśniacy klaskali jeszcze, gdy cała szóstka opuściła osadę i powędrowała jedną z wielu ścieżek prowadzących w las. Zatrzymali się na niewielkiej polanie, porośniętej miękką trawą. Położyli się obok siebie na ziemi, która wciąż jeszcze zdawała się emanować ciepłem poprzedniego dnia i patrzyli w gwiazdy, z rzadka tylko rzucając jakiś komentarz. Niebo nad nimi było ciemnogranatowe i czyste. W stolicy światła miasta przytłumiały blask gwiazd, tutaj widać je było wyraźnie. Setki chłodnych światełek i blada wstęga pośrodku nieba. Ścieżka Duchów – powiedziała Idrin. Wedle wierzeń jej ludu tą drogą zmarli odchodzili w zaświaty. Dla Egnara świetlisty szlak był mostem, wiodącym do siedziby bogów; w rodzinnych stronach Yalana była to dla odmiany Rzeka Życia, którą boska moc twórcza spływała na świat. Przez chwilę rozmawiali o tym, potem znów dłuższy czas leżeli bez słowa. Gdy zaczęło im się robić zimno, wstali i wrócili do zabawy, dzięki czemu mogli obejrzeć także rytuał powitania słońca.

Krótki, szeroki korytarz donżonu kończył się dość sporymi okutymi drzwiami, przed którymi stało dwóch wartowników. Jeden z nich uchylił ciężkie skrzydło. Pierwszy wszedł Egnar, za nim Astari w towarzystwie eskortującej ją czwórki. Na widok zgromadzonych tu ludzi, czarodziejkę zalało uczucie ulgi. Pozwoliła, by uwidoczniło się ono na jej twarzy. Byli tu. Nie tylko jej pozostali dawni przyjaciele, ale też aż sześciu z dziewięciu najpotężniejszych zbuntowanych Mistrzów. Jeśli wierzyć Egnarowi, w twierdzy przebywał też Illnar. Astari skłoniła się nisko, mnąc w dłoniach rękawiczki. Zdało jej się, że nagle stała się dwiema osobami. Jedna z nich spoglądała na wszystko z oddali, analizowała przeszłość, wybiegała myślą w przyszłość, była świadoma możliwości wyboru i zdawała sobie sprawę z konsekwencji. Druga zaś pędziła na oślep, dla niej wszystko zostało już zdecydowane.
– Podejdź bliżej – polecił Astari Mistrz Błyskawic Thirn.
Posłuchała go, w myślach wciąż podtrzymując przywołane uprzednio wspomnienie.
– Więc mówisz, że… – zaczął Thirn, jednak przerwał mu inny Mistrz.
– Kto ci to zrobił, dziecko? – spytał, wskazując na jej ręce.
Uniosła głowę i odpowiedziała cicho.
– Ja sama.
W tej samej chwili wewnątrz własnego umysłu rozdarła wspomnienie przyjaciół na strzępy i uwolniła moc. Atak bólu był potężny, silniejszy od wszystkiego, czego doświadczała do tej pory. Wydało jej się, że w jej żyłach zamiast krwi płynie rozgrzany metal. Obraz dookoła zniknął w rozbłysku światła. Poczuła, że spada, coraz niżej i dalej, w szarość, przepaść bez dna i ścian. Gdzieś, na krawędzi jej świadomości pobrzmiewały słabym echem słowa Enaima: „Za każdym razem, gdy używasz Magii Popiołów, niszczysz jakąś część siebie. Dlatego tylko ci z nas, którzy prawdziwie siebie nienawidzą, mogą osiągnąć biegłość we władaniu tą mocą.”

Gdy się ocknęła, był wieczór. Leżała pośrodku sporej niecki, wypełnionej szarym pyłem. Ból, teraz już znacznie słabszy, wciąż pulsował gdzieś w głębi jej ciała. Z trudem dźwignęła się na nogi. Rany na dłoniach Astari musiały się otworzyć, bo jej ręce i popiół, na którym leżała, plamiła krew. Dziewczyna wyciągnęła z sakwy popielatą chustkę i starannie wytarła dłonie. Potem upuściła zakrwawiony materiał. Opadł, wzbijając niewielką chmurkę popiołu. Przez chwilę kontemplowała zachód słońca, który rozlał się purpurą na niebie i obrębił czerwienią szczyty gór. Potem odnalazła miejsce, gdzie zaczynała się droga w dół i zaczęła nią schodzić, przyświecając sobie magicznym ognikiem. Gdzieś tam był Enaim. Czekał na nią. Astari była naprawdę ciekawa, czy teraz z nią zostanie, czy raczej spróbuje ją zabić.